niedziela, 8 grudnia 2013

Polska biedna na zawsze

Źródło: Uważam Rze fot. Dariusz Krupa
Jak politycy sprzedali naszą szansę na bogactwo

Polska nigdy nie będzie bogata – wynika z najnowszego raportu OECD „Looking to 2060. Long-term global growth prospects" („Patrząc na 2060 rok. Długoterminowe globalne perspektywy wzrostu"). A przynajmniej nie za życia tego pokolenia ani dwóch następnych. OECD szacuje, że PKB na obywatela w Polsce w latach 2011–2060 będzie rósł w tempie zaledwie 1,9 proc. rocznie. To oznacza, że za 50 lat będziemy krajem ciągle o ponad połowę biedniejszym niż USA. Tak biednym jak Rosja, Turcja czy Meksyk. Z zazdrością będziemy patrzeć na bogatszych od nas o jedną piątą Chińczyków.

Z raportu OECD wynika także, że żaden biedny kraj, który wszedł do Unii Europejskiej, przez najbliższe 50 lat nie dogoni najbogatszych. Jak to możliwe? Bogate kraje UE miały bezinteresownie pomóc nam się wzbogacić w imię pięknej idei zjednoczonej Europy. Przecież wiedzą, jak to zrobić, bo same się wzbogaciły. Teraz wystarczy pomóc nam wprowadzić tę samą politykę gospodarczą, którą stosowały u siebie. Problem polega na tym, że polityka forsowana przez UE wobec nowych członków unii jest dokładną odwrotnością tej, którą prowadziły obecne zamożne kraje UE, kiedy się bogaciły.

Wchodząc 1 maja 2004 r. do Unii Europejskiej, stworzyliśmy unię celną z najbardziej rozwiniętymi państwami, takimi jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Prowadzimy z nimi całkowicie wolny handel. Zaawansowane technologicznie produkty ich firm są bez żadnych obostrzeń sprzedawane u nas. Sęk w tym, że żaden duży, bogaty kraj na świecie nie zbudował zamożności w ten sposób (tzn. przy otwartych granicach).


Jak bogacili się Brytyjczycy

W szczególności ciekawy jest tutaj przykład Wielkiej Brytanii, znanego promotora wolnego handlu. Jak pisze prof. Ha Joon Chang z University of Cambridge w książce „Kicking Away The Ladder. Development Strategy in Historical Perpective" („Odkopując drabinę. Strategia rozwoju w historycznej perspektywie"), w 1721 r. premierem w tym kraju został Robert Walpole. W przemówieniu przed parlamentem oświadczył, że „nic tak nie rozwija dobrobytu państwa jak import surowców i eksport wysoko przetworzonych produktów". I postanowił rozpocząć w Wielkiej Brytanii budowę m.in. przemysłu wełnianego (odpowiednik dzisiejszych dziedzin high-tech), w którym prym na świecie wiedli wówczas producenci z terytorium dzisiejszej Belgii i Holandii.
 
Bogate kraje UE chcą, byśmy słono płacili im za nowoczesne technologie, choć same kopiowały je za darmo, gdy się bogaciły


Drastycznie podniesiono więc cła na importowane produkty i obniżono na surowce. Wprowadzono państwową kontrolę jakości eksportowanych towarów, by niesolidni przedsiębiorcy nie niszczyli budowanej właśnie renomy brytyjskich produktów. Politykę tę stosowano przez ponad 100 lat. Jeszcze w 1820 r. przeciętne cła w Wielkiej Brytanii wynosiły 45–55 proc. i należały do najwyższych na świecie.

Co więcej, władze Wielkiej Brytanii niszczyły wszelką konkurencję dla brytyjskiego przemysłu. Zabroniono importu z Indii bawełnianych tkanin, których jakość była lepsza niż brytyjskich. Zakazano eksportu wełnianych tkanin z kolonii Wielkiej Brytanii, niszcząc w ten sposób przemysł wełniany w Irlandii i zaczątki tego przemysłu w USA. Aby dodatkowo zniechęcić kolonie do budowy własnego przemysłu, Walpole wprowadził subsydia na surowce eksportowane przez USA, m.in. drewno.

Produkcja wysoko przetworzonych towarów, na których marże były najwyższe, miała pozostać w rękach Brytyjczyków.Niemiecki ekonomista Friedrich List w wydanej w 1841 r. książce „The National System of Political Economy" („Narodowy system ekonomii politycznej") napisał, że „kraj, z którego przemysłowi nikt na świecie nie jest w stanie dorównać, nie może zrobić niż mądrzejszego, niż ogłosić, że wcześniej zbłądził na drogę protekcjonizmu, a teraz powraca na właściwą drogę wolnego handlu i namawia wszystkich do zrobienia tego samego". I dodawał, że w ten sposób, samemu wdrapując się na szczyt rozwoju gospodarczego, „odkopuje drabinę" umożliwiającą wejście na wierzchołek biedniejszym krajom.


I dokładnie tak postąpiła Wielka Brytania. W 1815 r., pod koniec wojen napoleońskich, brytyjski przemysł był już najbardziej konkurencyjny na świecie. A w 1860 r. zniesiono ostatnie cła i Wielka Brytania rozpoczęła propagowanie wolnego handlu jako najlepszego sposobu, by się wzbogacić.

To nie jest jakiś odosobniony przypadek, ale reguła. Czołówka najbogatszych obecnie krajów świata chroniła swój przemysł przed zagraniczną konkurencją, dopóki nie stał się on na tyle silny, by sam sobie poradzić. Tak postępowały m.in. Francja, Austria, Norwegia, Włochy czy Finlandia, a przede wszystkim Stany Zjednoczone (od lat 30. XIX w. do lat 40. XX w. cła importowe wynosiły tam przeciętnie 40–50 proc.). Z kolei rząd Japonii ściśle kontrolował import, nadzorując dystrybucję dewiz.

Władze pilnowały, by waluty uzyskane za eksport szły przede wszystkim na zakup maszyn albo opłacenie licencji za technologię.Warto podkreślić, że szkodliwy nie jest wolny handel sam w sobie, tylko wolny handel między państwami znajdującymi się na różnych etapach rozwoju gospodarczego. Z tego samego powodu, dla którego wystawienie młodego adepta boksu do walki z Mikiem Tysonem nie sprawi, że stanie się on lepszym bokserem. Raczej zniosą go na noszach z ringu.

Dlatego Friedrich List, który piętnował hipokryzję i cynizm brytyjskich polityków, jednocześnie był zwolennikiem Niemieckiego Związku Celnego założonego w XIX w. przez przyszłe kraje związkowe Niemiec. I dlatego unia celna między państwami założycielami późniejszej Unii Europejskiej (Niemcy, Francja, Belgia, Holandia itd.) faktycznie mogła się przyczynić do zwiększenia ich bogactwa (choć weszła w życie w teorii w 1968 r., a w praktyce dopiero w 1978 r., kiedy biedniejsze kraje przyszłej UE, np. Włochy, zdążyły dogonić bogatszych sąsiadów).
Zauważmy także, że  Austria czy Finlandia, które po zakończeniu II wojny światowej były relatywnie biedne, dogoniły czołówkę UE same. Do unii weszły dopiero w 1995 r., kiedy już były bogate i dopiero wówczas rozpoczęły wolny handel z innymi państwami UE.

Za i przeciw patentom

Czy zatem bezpowrotnie straciliśmy naszą szansę na bogactwo? Profesor Ha Joon Chang w książce „Bad Samaritans. The Myth of Free Trade and Secret History of Capitalism" („Źli samarytanie. Mit wolnego handlu i sekretna historia kapitalizmu") podaje, że Holandii, Szwajcarii i Hongkongowi udało się wejść do grona najbogatszych przy otwartych granicach. Wszystkie te trzy kraje miały jednak przewagę, której Polska nie ma. Pierwsze dwa przez lata w ogóle nie miały prawa patentowego, a w trzecim notorycznie patenty łamano. Dlaczego to tak istotne?
Otóż z jednej strony pozwalano przedsiębiorcom na kopiowanie za darmo zaawansowanych technologii bardziej rozwiniętych krajów. Z drugiej strony otwarte granice sprawiały, że groźba importu tańszych i lepszych towarów nie pozwalała tym przedsiębiorcom spocząć na laurach. Musieli ciągle poprawiać jakość swoich produktów i dbać o konkurencyjną cenę.

Na przykład w Szwajcarii pierwsze prawo patentowe wprowadzono w 1907 r., kiedy kraj ten należał do czołówki najbogatszych na świecie (w 1888 r. umożliwiono tylko patentowanie wynalazków, które można przedstawić w postaci mechanicznych modeli). Co więcej, wprowadzono je tylko dlatego, że Niemcy zagrozili sankcjami gospodarczymi i Szwajcarzy uznali, że zwyczajnie opłaca im się takie prawo uchwalić. Wcześniej latami celowo zwlekali z wprowadzeniem ochrony patentowej, ponieważ kopiowali technologie farmaceutyczne i chemiczne z Niemiec, które były wówczas światowym liderem w tych dziedzinach.

Ale w szwajcarskim prawie patentowym z 1907 r. nie było możliwości patentowania substancji chemicznych i farmaceutycznych. Wprowadzono ją dopiero w 1978 r. W tym kontekście nie dziwi, że drugi największy na świecie koncern farmaceutyczny Novartis pochodzi z tak małego kraju. A największy udział w eksporcie Szwajcarii mają właśnie zaawansowane leki i szczepionki (w 2009 r. było to 23,8 proc.), a nie słynne sery (0,29 proc.), czekolada (0,39 proc.) czy zegarki (6,8 proc.).

Podobną taktykę zastosowali Holendrzy. W 1869 r. z dnia na dzień znieśli prawo patentowe   przyjęte w 1817 r. i aż do 1912 r. (czyli przez 43 lata) nie uchwalili nowego. W tym okresie (dokładnie w 1891 r.) powstał m.in. słynny koncern elektroniczny Philips, którego pierwszym produktem były żarówki wytwarzane według technologii Thomasa Edisona, za którą nie zapłacono ani guldena.
Co ważne, istnienie prawa patentowego nie jest taką oczywistością, jak by się wydawało. Przez cały XIX w. trwały spory o to, czy patenty w ogóle należy wprowadzać. Zdecydowanie przeciwny był m.in. renomowany brytyjski tygodnik „The Economist". Argumentowano, że patent to nic innego jak prawny monopol, który jest szkodliwy dla gospodarki.

A wynalazcy i tak mają naturalną przewagę wynikającą z tego, że byli pierwsi na rynku. Zwykle bowiem konkurencji skopiowanie nowego wynalazku zabiera czas.
Zwyciężyła koncepcja, by prawo patentowe wprowadzić, ponieważ 97 proc. patentów na świecie należy do wynalazców z krajów bogatych i to w ich interesie jest, by takie prawo istniało.
Co istotne, w latach 1850–1875, kiedy większość obecnych rozwiniętych krajów się bogaciła, przeciętna ochrona patentowa w 60 najbogatszych krajach wynosiła 13 lat. Obecnie wynosi 19 lat, a USA już proponują 20 lat.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że prawdziwym powodem rozrastania się ochrony patentowej jest chęć ściągania coraz wyższego haraczu od krajów rozwijających się. Z jednej strony daje to natychmiastową korzyść w postaci gotówki, z drugiej korzyść długoterminową w postaci utrudnienia krajom na dorobku dogonienia czołówki najbogatszych. Firmom z tych państw trudniej będzie stworzyć konkurencję dla koncernów z krajów rozwiniętych.

Tymczasem rząd Donalda Tuska zgłosił Polskę do systemu tzw. jednolitego patentu europejskiego, który i tak już silną ochronę patentową zagranicznych wynalazców wzmacnia! Zgodnie z jego zasadami będzie można wynalazek zgłosić na przykład w Wielkiej Brytanii, by ochrona patentowa obowiązywała na terenie Polski, co istotnie ułatwi zachodnim krajom ściąganie od nas pieniędzy.

Bezczelność tej propozycji polega na tym, że nawet w większości obecnych bogatych krajów UE (m.in. w Wielkiej Brytanii, Francji czy Austrii), gdzie prawo patentowe w XIX w. obowiązywało, nie chroniło ono wynalazków, których autorami byli obywatele innych państw (często wręcz zachęcano rodzimych przedsiębiorców, by patentowali wynalazki z zagranicy). Podsumowując: obecne bogate kraje UE chcą, byśmy płacili im grube pieniądze za nowoczesne technologie, gdy tymczasem one brały je z innych krajów za darmo, gdy same się bogaciły.

Neokolonialna polityka UE

Posunięcia władz UE wobec nowych krajów wspólnoty zaczynają się układać w spójną całość. Najpierw otworzono rynki byłych krajów socjalistycznych na zaawansowane technicznie produkty z Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, co istotnie utrudni – o ile nie uniemożliwi – stworzenie w tych krajach konkurencyjnych firm w tych branżach.
Teraz wzmacnia się ochronę patentową, aby pozyskanie know-how było jeszcze droższe. Trudno się oprzeć wrażeniu, że bogate kraje nie chcą, by u nowych, biedniejszych członków UE rozwinęła się produkcja wymagająca zaawansowanych technologii. To z kolei nasuwa nieodparcie skojarzenia z polityką Wielkiej Brytanii i innych mocarstw wobec swoich kolonii.

O ile jednak Wielka Brytania często armatami wymuszała na innych krajach podpisanie układów o wolnym handlu, o tyle nam nikt pistoletu do głowy nie przystawiał. Dlaczego zatem polscy politycy tak chętnie dążyli do członkostwa Polski w UE, choć – jak widać z raportu OECD – utrwali ono tylko niski poziom naszego rozwoju gospodarczego i dystans dzielący nas od krajów rozwiniętych?

Warto zwrócić uwagę na to, że jest jedna dziedzina życia, która od razu po wejściu do UE została dostosowana do standardów europejskich. To płace polskich polityków na stanowiskach związanych z członkostwem Polski w UE. Chodzi m.in. o pensje i diety europosłów, obecnie razem ok. 50 tys. zł miesięcznie, czyli 600 tys. zł rocznie (w czasie pięcioletniej kadencji posłowie przeciętnie odkładają 2,5 mln zł). Ale to jeszcze nic wobec 12 mln zł, jakie można w sumie uzyskać, obejmując stanowisko komisarza UE (już dwoje Polaków nabyło prawa do tej fortuny). Brytyjski dziennik „Daily Mail" podawał ostatnio, że w Brukseli jest 3325 stanowisk urzędniczych (nie licząc 27 komisarzy UE) z pensją wyższą od uposażenia premiera Wielkiej Brytanii (zarabia on równowartość 720 tys. zł rocznie).

Aleksander Piński

Za: http://www.uwazamrze.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.