Ludwig Erhard, jeden z ojców niemieckiego cudu gospodarczego |
Po wojnie w Niemczech nie było cudu gospodarczego. Kraj rozwijał się wówczas wolniej niż Bułgaria, Grecja, Hiszpania czy Portugalia i w podobnym tempie co Rumunia i Włochy. Swoje bogactwo Niemcy zawdzięczają dziesiątkom lat protekcjonizmu i działalności karteli.
Program dla każdego
Angus Madison w pracy „Contours of the World Economy 1–2030 AD: Essays in Macro-Economic History" (Kontury światowej gospodarki 1–2030 AD: Eseje o makroekonomicznej historii) podaje, że w latach 1950–1973 Niemcy rozwijały się w tempie 5 proc. rocznie, co było wynikiem niezłym, ale w żadnym wypadku niezasługującym na miano cudu gospodarczego. W rządzonej przez komunistów Bułgarii PKB rósł o 5,2 proc. rocznie, w opanowanej przez wojskową dyktaturę Grecji o 6,2 proc., a w Portugalii o 5,7 proc. Porównywalne z Niemcami osiągnięcia miała także Rumunia (4,8 proc. wzrostu) i Włochy (5 proc.). O cudzie gospodarczym można mówić w przypadku Japonii, której PKB rósł w tempie 8 proc. rocznie. Stawianie więc w tym samym rzędzie Niemców i Japończyków nie ma podstaw w faktach.
Skąd zatem się wziął mit cudu gospodarczego Niemiec? Otóż faktycznie były lata, w których PKB Niemiec rósł po 10 proc., ale tak imponujące tempo wzrostu wynikało z odbudowywania zniszczonego przez wojnę i celowe działania aliantów przemysłu (m. in. zlikwidowano 706 niemieckich zakładów przemysłowych w ramach planu odprzemysłowienia Niemiec, z którego później zrezygnowano). Wówczas można łatwo uzyskać wysokie tempo wzrostu PKB, ponieważ nie trzeba uczyć pracowników, wymyślać produktów, zdobywać rynków. Wszystko jest gotowe, wystarczy tylko odbudować z ruin fabrykę, produkować i sprzedawać. Zresztą widać to na długoterminowym wykresie niemieckiego PKB, gdzie do końca wojny mamy łagodny wzrost, potem ostry spadek, ostry wzrost i powrót do długoterminowego powolnego wzrostu.
Powojenne osiągnięcia Niemiec nie mają też wiele wspólnego z wolnym rynkiem. Panuje powszechne przekonanie, że ówczesny niemiecki minister finansów Ludwig Erhard pozbył się wojennej kontroli cen i obniżył podatki, co stało się początkiem szybkich wzrostów PKB. Jak było naprawdę? Jak podaje Alfred C. Mierzejewski w wydanej w 2004 r. książce „Ludwig Erhard: A Biography" (Ludwig Erhard: Biografia), w 1948 r. Erhard przystąpił do realizacji tzw. Everyman Program (Program dla każdego obywatela), którego zadaniem było ograniczenie inflacji wywołanej przez liberalizację cen. Jego częścią był plan dostarczania surowców bezpośrednio producentom dóbr konsumenckich po to, by właściciele tych biznesów mogli ustalić ceny na dobra konsumenckie, które rząd uważał za uczciwe. W ramach tego programu ludzie mieli dostęp do dóbr takich jak ubranie czy buty po cenach znacznie niższych od ówczesnych rynkowych (regulowano także ceny żywności i czynsze).
Program trwał aż do 1951 r.
Kolejnym elementem odbudowy niemieckiej gospodarki było wprowadzenie najwyższych ceł w historii kraju, które jednocześnie okazały się najwyższe wśród ówczesnych państw rozwiniętych (średnia taryfa wynosiła tam wówczas 26 proc., podczas gdy na przykład w Szwecji było to 9 proc., a w Danii 3 proc.). Podatki w powojennych Niemczech też nie były niskie. Walter Heller, członek Biura Wojskowego Rządu Niemiec, opisał to w artykule „Tax and Monetary Reform in Occupied Germany" (Reforma podatkowa i monetarna w okupowanych Niemczech) w „National Tax Journal 2" z 1949 r. Otóż wprowadzono wówczas jedną stawkę podatku dla przedsiębiorstw, wynoszącą 50 proc., zamiast wcześniejszych kilku progów (wynosiły one od 35 proc. do 65 proc.).
Najwyższą stawkę podatku dochodowego od osób prywatnych pozostawiono na poziomie 95 proc., obniżono tylko próg dochodu, który kwalifikował do płacenia tego podatku, do 250 tys. marek rocznie (jeszcze w 1946 r. alianci nakładali ten podatek na dochód powyżej 6 tys. marek).
Najistotniejsze w tej reformie było jednak to, że osoba zarabiająca ówczesną medianę dochodów (poziom dochodu, powyżej i poniżej którego zarabia połowa obywateli), czyli 2400 marek, w 1948 r. zapłaciłaby 85 proc. podatku (sic!), a w 1950 r. już tylko 18 proc. Nic dziwnego, że niemiecka gospodarka stała po wojnie w miejscu, skoro prawie wszystko, co się zarobiło, trzeba było oddać państwu.
Niemcy skazani na biedę?
Unikanie pracy, które wcześniej było plagą, drastycznie spadło. W maju 1948 r. pracownicy przeciętnie przez jedną czwartą czasu pracy nie pojawiali się w pracy (9,5 godziny). W październiku absencja spadła do 4,2 godziny tygodniowo. W efekcie jeszcze w czerwcu 1948 r. w tzw. bizonii (połączona amerykańska i brytyjska strefa okupacyjna) produkcja przemysłowa wynosiła 51 proc. poziomu z 1936 r.
W grudniu było to już 78 proc., co oznacza wzrost produkcji przemysłowej o ponad połowę w ciągu zaledwie kilku miesięcy. W Niemczech po II wojnie światowej nie było więc żadnej rewolucji wolnorynkowej, tylko przejście z wojennej polityki gospodarczej, w której wszystko jest podporządkowane wygraniu wojny, do polityki, w której państwo robi wszystko, by narodowe firmy wygrały w globalnej konkurencji z firmami z innych krajów. Taką politykę kraj ten prowadził już od końca XIX w.
Jeszcze bowiem nie tak dawno temu Niemcy były relatywnie biednym krajem. Jak podaje Angus Madison, w 1820 r. PKB Niemiec (wówczas jeszcze niezjednoczonych) na obywatela według parytetu siły nabywczej stanowił tylko 63 proc. PKB Wielkiej Brytanii (Niemcy – 1077 USD, Wielka Brytania – 1706 USD). To mniej więcej taka różnica jak obecnie między Polską a Niemcami. Co więcej, pół wieku później (w 1870 r.) dystans jeszcze się zwiększył: PKB Niemiec stanowił wówczas 58 proc. PKB Wielkiej Brytanii (Niemcy – 1839 USD, Wielka Brytania – 3190 USD).
Co więcej, Brytyjczycy byli wówczas przekonani, że Niemcy są skazani na biedę. W latach 20. XIX w. John Russel, brytyjski podróżnik i pisarz, pisał, że Niemcy to ludzie „mało bystrzy", którym „niewiele trzeba, by czuć satysfakcję z życia" i którzy są „mało otwarci na nowe idee". Brytyjczycy postrzegali też Niemców jako indywidualistów, którzy nie potrafią współpracować. Świadczyć miał o tym żenujący stan infrastruktury w ówczesnych krajach niemieckich. John McPherson, były gubernator Indii (czyli osoba nawykła do standardów z krajów mało rozwiniętych), pisał, że drogi tam były tak niskiej jakości, że zdecydował się na podróż przez Włochy.
Sytuacja zaczęła się zmieniać, kiedy do władzy w Niemczech doszedł Otto von Bismark (był kanclerzem Rzeszy w latach 1871–1890). Jako premier oświadczył, że „Niemcy nie będą już miejscem zrzucania nadwyżek produkcji z innych krajów". Poparł tzw. mariaż żelaza i żyta, czyli sojusz przemysłowców i rolników zawiązany, by doprowadzić do wprowadzenia zaporowych ceł. W efekcie do 1913 r. taryfy na produkty przemysłowe wzrosły dwukrotnie, do 20 proc. Inne kraje Europy postąpiły podobnie. Co ciekawe, jak zauważył słynny szwajcarski historyk Paul Bairoch, po 1890 r. wzrosły nie tylko obroty handlowe, zwiększyły się również dochody ludności, w szczególności w tych krajach, które podniosły cła.
Pod ochroną taryf niemiecki przemysł zaczął się intensywnie rozwijać. Jego siłą napędową początkowo nie były jednak innowacje (pojawiły się dopiero w ostatnim etapie), bo większość technologii brano z innych krajów (głównie z Wielkiej Brytanii i Francji, na przykład wykorzystywano tanią metodę produkcji stali autorstwa Brytyjczyka Sidneya Gilchrista Thomasa), ale korzyści skali rozwoju. W ten sposób Niemcy mogli szybko gonić Brytyjczyków, którzy zainwestowali w wiele małych zakładów produkcyjnych i nie byli w stanie wykorzystać tego efektu. Dodatkowo zwiększono inwestycje do 25 proc. PKB, poziomu nigdy wcześniej niespotykanego na świecie. W efekcie Niemcy stali się najbardziej efektywnym producentem stali w Europie, mimo że musieli płacić za transport sprowadzanej z zagranicy rudy żelaza.
Wzór dla tygrysów
Zagrożeniem dla wzrostu gospodarczego Niemiec stało się jednak prawie 20 lat deflacji, która przyszła po kryzysie finansowym w 1873 r. Rynek zmuszał firmy do obniżania cen. Wielu nie udawało się zachować rentowności po tej operacji i bankrutowały. Część radziła sobie, tworząc kartele (ze względu na korzyści skali) i zmuszając swoich poddostawców do obniżek, co ich z kolei doprowadzało do bankructw. Jak pisze Clive Trebilcock w wydanej w 1982 r. książce „The Industrialisation of the Continental Powers 1780–1914" („Industrializacja kontynentalnej Europy: 1780–1914), sytuacja stała się jednak na tyle poważna, że w 1903 r. zajął się nią niemiecki rząd. Przeanalizowano sytuację 12 tys. fabryk. Komisja rządowa ustaliła, że odpowiedzią na kryzys musi być eksport, a Niemcy za wszelką cenę muszą się pozbyć nadwyżek produkcji za granicą, by utrzymać miejsca pracy we własnym kraju i dużą skalę produkcji.
W efekcie wprowadzono zasadę, że kartelom wolno wykorzystywać swoją pozycję do zbijania cen u swoich niemieckich poddostawców tylko wtedy, gdy wytworzone w ten sposób towary szły na eksport. W efekcie stworzono system, w którym de facto zyski z chronionego cłami wewnętrznego rynku dotowały eksport. Pierwszym kartelem, który działał na tych zasadach, było Zjednoczenie Hut Stali (niem. Stahlwerksvereinigung) utworzone w 1904 r. To wówczas swój początek miała potęga eksportowa Niemiec. Co ciekawe, taki sam system został później skopiowany przez tzw. azjatyckie tygrysy gospodarcze i dlatego nawet teraz japońskie auta kosztują więcej w Japonii niż w USA.
Co istotne, konieczność eksportu sprawiała, że kartele nie mogły spocząć na laurach i czerpać zysków z chronionego wewnętrznego rynku. Musiały bowiem konkurować na wymagającej arenie międzynarodowej, ciągle poprawiać jakość i inwestować w innowacje. W ten sposób Niemcy stały się technologiczno-przemysłową potęgą, którą pozostały do dzisiaj. Jak podaje Angus Madison, w latach 1870–1913 protekcjonistyczne, opanowane przez kartele Niemcy były obok Danii najszybciej rozwijającym się krajem zachodniej Europy (średnioroczny wzrost 1,6 proc.), podczas gdy Wielka Brytania (stawiająca w tym okresie na wolny handel) jednym z najwolniej (średnioroczny wzrost 1,0 proc.).
Aleksander Piński
Za: http://www.uwazamrze.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.