Trzy lata temu Steve Jobs przekonywał Baracka Obamę, że miejsc pracy stworzonych przez jego koncern w Chinach nie da się przenieść do USA. Dziś Apple zmienił zdanie. Także Unia zdała sobie sprawę, że bez fabryk nie ma dostatku
Przemysł w Europie i USA wydawał się przeżytkiem. Fabryką świata miały pozostać Chiny, a my – leniwi oraz wygodni – mieliśmy się bogacić wyłącznie dzięki usługom. Jednak ku zdziwieniu ekonomistów największe koncerny USA
zamykają zakłady w Państwie Środka. W Europie runął brytyjski model
oparty na bankowości, a wielkim wygranym okazały się Niemcy, które
zachowały ogromny potencjał produkcji. Ich śladem chce
teraz iść Francja, nawet Hiszpania i Włochy, które zrozumiały, że na
turystyce nie da się zbudować solidnej gospodarki.
Trzecia rewolucja przemysłowa
– Nie mamy wyboru, jeśli chcemy uniknąć losu Japonii, która od wielu lat nie może przełamać gospodarczego marazmu. Sektor finansowy
był w krajach UE nadmiernie rozbudowany i teraz trwa jego przycinanie.
Wzrostu PKB nie zapewni także sektor publiczny, bo zbyt mocno
uzależniony jest od państwowych dotacji, a rządy nie są teraz zbyt hojne. Nie pozostaje nam nic innego, jak postawić na przemysł – mówi DGP Andre Sapir, wykładowca ekonomii na Universite Libre de Bruxelles.
Nie
on jeden podziela ten pogląd. – W ostatnich latach zwykło się sądzić,
że Zachodowi nie przystoi posiadać przemysłu, bo to świadczy o
archaizmie. Nonsens – przekonuje Peter Marsh, dziennikarz „Financial Timesa”, który przygotowując książkę „The New Industrial Revolution: Consumers, Globalization and the End of Mass Production”, rozmawiał z kilkoma tysiącami prezesów największych
firm przemysłowych z 30 krajów świata. O trzeciej rewolucji
przemysłowej, która miałaby odmienić europejską gospodarkę, mówi też
przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel
Barroso. I stawia precyzyjny cel: do 2020 r. jedna piąta dochodu
narodowego Wspólnoty ma pochodzić z produkcji przemysłowej.
W
2010 r. Chiny – po 115 latach bezdyskusyjnej dominacji USA – stały się
największą potęgą przemysłową globu. Ale trzecia rewolucja przemysłowa
nie ma oznaczać odebrania Państwu Środka tego, co w ostatnich latach
przejęło od nas (zwłaszcza że jest to przemysł brudny: huty, wydobycie),
ale rozwinięcie nowych branż.
Eko-gospodarka
Bruksela stawia na ekologię. To konieczność – zasoby paliw kopalnych się kończą, a ceny rosną. Już teraz wartość produkcji na świecie towarów z branży zielonych technologii
przekroczyła bilion euro rocznie, a do 2020 r. ma się podwoić. – W tej
dziedzinie Europa, w tym takie kraje, jak Niemcy, Szwecja czy Austria,
jest absolutnym liderem – mówi Antonio Tajani, komisarz ds. przemysłu UE.
Jednym z przykładów jest produkcja urządzeń do recyklingu.
To gałąź przemysłu warta w skali świata 300 mld euro. Ale już w jednej
trzeciej przejęta przez kraje Unii, gdzie daje zatrudnienie 3 mln osób. –
Specjalizacja europejskiego przemysłu w produkcji urządzeń
ograniczających zużycie energii i emisji dwutlenku węgla staje się jedną z głównych przyczyn dążenia Brukseli do przyjęcia w ramach G20 restrykcyjnych norm ograniczenia efektu cieplarnianego – tłumaczy Simon Tilford, ekspert Center for European Reform w Londynie.
Europa mierzy dalej. A właściwie głębiej. Nową gałęzią europejskiego przemysłu ma być wydobycie surowców
zalegających na głębokości od 500 do 1000 m pod powierzchnią ziemi, i
to w mało dostępnych regionach kontynentu. Zdaniem ekspertów czekają tam
złoża warte 100 mld euro.
Nadzieją europejskiego przemysłu są także kluczowe technologie umożliwiające wzrost (key enabling technologies,
KET). To zestaw najnowszych rozwiązań naukowych w takich obszarach, jak
biotechnologia, nanotechnologia i fotonika (elektronika z zastosowaniem
fotonów, która ma nam dać nowe technologie przetwarzania i przesyłania
danych), które otwierają całkowicie nowe obszary rozwoju przemysłu. Do
niedawna trudno było mówić o czymś więcej niż pobożnych życzeniach. Ale
teraz chodzi o poważne pieniądze. Obroty tych gałęzi przemysłu, które
rozwinęły się dzięki KET, w skali świata mają skoczyć z 646 mld euro w
2008 r. do biliona euro w 2015 r.
Powrót do źródeł
Nowej
rewolucji przemysłowej nie da się jednak przeprowadzić Zachodowi
polegającemu wyłącznie na nowych technologiach. Do tego konieczne jest
także odrodzenie tradycyjnych gałęzi przemysłu. To już
się dzieje. Zaskakujące dane przyniósł najnowszy raport firmy
konsultingowej Accenture: niemal co trzeci koncern z USA w ciągu
ostatnich dwóch lat rozpoczął produkcję na terenie Ameryki. Przykład
idzie z samej góry. General Electric
– największy koncern przemysłowy nie tylko Stanów Zjednoczonych, lecz
także świata – kilka miesięcy temu rozpoczął budowę kosztującej ponad
miliard dolarów fabryki sprzętu gospodarstwa domowego w stanie Kentucky.
– Inwestycja jest obciążona ryzykiem. Ale nie jest ono większe niż w
Państwie Środka – tłumaczy prezes firmy Jeff Immelt.
Jeszcze w 2010 r. Steve Jobs przekonywał Baracka Obamę, że miejsc pracy, które jego koncern stworzył w Chinach, nie da się ściągnąć do Stanów. Jednak pod koniec ubiegłego roku Apple
ogłosił, że po raz pierwszy od lat zainwestuje 100 mln dol. w produkcję
w rodzinnym kraju. Suma niewielka, ale symboliczna. Tym bardziej że
podobnie postąpiły inne wielkie gwiazdy tamtejszego biznesu: Ford, Caterpillar, Dow Chemicals.
Jakie koszty
Nasi rozmówcy wymieniali głównie dwa powody: rosnące koszty pracy w Chinach oraz nadmierne nakłady na transport z
Azji – tłumaczy prezes Accenture Rick Bergmann. Kryzys nauczył kraje
zachodnie skromności. Nie tylko w USA, ale też w większości krajów
Europy Zachodniej pensje robotników spadły, a wydajność wzrosła. Tak nie
stało się w Chinach. Jak wynika z analizy banku Standard Chartered,
w każdym z minionych czterech lat koszty pracy w największych ośrodkach
przemysłowych rosły aż o 20 proc. Dziś, jak ustaliła Amerykańska Izba
Handlowa w Szanghaju, dla 91 proc. inwestorów z USA największym
problemem dla utrzymania opłacalności inwestycji za Wielkim Murem są właśnie szybko rosnące koszty pracy. Zdaniem niektórych analityków, jeśli obecne tempo wzrostu pensji w Chinach się utrzyma, a juan zyska kolejne 5 proc. na wartości wobec dolara, już nawet za 3 lata koszty produkcji w ChRL zrównają się z tymi w USA.
–
Wówczas zniknie główny argument, dla którego od dwóch dekad koncerny
wyprowadzały tam produkcję – mówi DGP Sylvia Hui z Brytyjskiego
Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jej zdaniem możliwe jest przenoszenie
produkcji do kolejnych państw Azji: Wietnamu, Laosu czy Kambodży, w
których koszty pracy są o jedną trzecią niższe niż w Pekinie czy
Szanghaju. Jednak to mało realna alternatywa, bo nie ma tam całej
infrastruktury podwykonawców, którą oferują Chiny. – Wraz ze
zmniejszeniem kosztów na znaczeniu zyskują atuty, które oferują USA. To
przestrzeganie praw autorskich, normy ekologiczne, funkcjonujący system sądowy, wyraźnie lepsza infrastruktura, bliskość konsumentów – tłumaczy Hui.
Ameryka pierwsza zaczęła proces przenoszenia produkcji
do Chin i całe lata zajmie jej powrót do dawnej sytuacji. Na razie
produkcja stanowi zaledwie 13 proc. dochodu narodowego, wobec 30 proc. w
Chinach. Na zupełnie innym etapie są Niemcy. Tu lokomotywa przemysłu
pędzi i budzi wielką zazdrość sąsiadów. – Republika Federalna
udowodniła, że produkcja na Zachodzie w dobie globalizacji nie
tylko może być opłacalna, ale wręcz stać się podstawą budowy potęgi –
przekonuje Ansgar Belke, ekonomista z Uniwersytetu w Duisburgu.
Niemiecki przemysł odniósł sukces nawet na chińskim rynku: od 2000 r.
eksport dóbr przemysłowych do ChRL wzrósł o 520 proc., osiągając wartość
ponad 60 mld euro rocznie. Okazuje się, że Chińczycy nie są w stanie
obyć się nie tylko bez niemiecki samochodów i samolotów, ale przede
wszystkim wysokiej klasy specjalistycznych maszyn.
Niemiecka machina przemysłowa
Już teraz przemysł jest fundamentem potęgi Niemiec: dostarcza 21 proc. jej dochodu narodowego (18
proc. w Polsce) i ten udział stale się zwiększa. Wszystko wskazuje na
to, że w ciągu najbliższych 2–3 lat Volkswagen pobije Toyotę pod
względem wielkości produkcji i stanie się największym koncernem motoryzacyjnym świata. W tym samym czasie największym potentatem przemysłowym będzie Siemens, odbierając palmę pierwszeństwa General Electric.
Dynamicznie rozwija się nawet BASF, choć cała branża chemiczna jest w
Europie pogrążona w kryzysie. – Nie wszystko jest zasługą Niemców.
Dzięki włączeniu do unii walutowej słabych krajów
południa Europy euro jest o 30–40 proc. mniej warte, niż byłaby dawna
marka przy dzisiejszej kondycji finansowej RFN – mówi DGP Daniel Gros,
dyrektor brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych.
O tym, że nie są to wyliczenia wyssane z palca, świadczy rentowność
niemieckich obligacji: inwestorzy są gotowi je kupować przy
oprocentowaniu mniejszym niż inflacja.
Jednak i on przyznaje, że to tylko część wytłumaczenia sukcesu niemieckiego przemysłu. Równie ważna okazała się delokalizacja tej
części produkcji, która przy wysokich kosztach robocizny nie mogła w
globalnej gospodarce pozostać opłacalna. To wytwarzanie stosunkowo
prostych komponentów lub nawet gotowych produktów. Ich montaż
przeniesiono za wschodnią granicę, do Polski, a także na Węgry,
Słowację i do innych krajów Europy Środkowej. – W ten sposób Niemcy
osiągnęli podwójny efekt: nie tylko ograniczyli koszty gotowych wyrobów,
ale także uzyskali potężne narzędzie presji na własne związki zawodowe tak, aby zgodziły się na obniżenie pensji pracowników, by poprawić konkurencję niemieckiego przemysłu – tłumaczy Belke. W konsekwencji jednostkowe koszty pracy w Niemczech właściwie nie wzrosły od 2000 r.
–
Ten sukces nie byłby możliwy, gdyby nie wieloletnia strategia
wspierania przemysłu przez państwo. To do władz należy określenie, które
branże są perspektywiczne, a z których warto zrezygnować. Bez tego
utrzymanie czy nawet rozwój produkcji w krajach zachodnich nie będzie
możliwy – uważa Belke. Tylko w ubiegłym roku dzięki ulgom podatkowym i dotacjom państwa
Niemcy zainwestowały 41 mld euro w rozwój produkcji paneli
fotowoltaicznych. Subwencje zostały zbudowane w taki sposób, by nie
łamać unijnej polityki równej konkurencji.
Kładły więc nacisk na nakłady na badania i rozwój. – Niemiecki rząd w
podobny sposób wspiera inne perspektywiczne gałęzie przemysłu, jak
nanotechnologia i inżynieria biologiczna – wskazuje Belke.
Za Niemcami inni
Dzięki sieci takich placówek jak centra Frauhofer, które wydają rocznie 1,6 mld euro na badania i zatrudniają ponad 18 tys. badaczy, niemieckie przedsiębiorstwa mają do dyspozycji najnowsze
technologie i na starcie zyskują przewagę nad konkurencją. – Podstawą
niemieckiej potęgi nie są wielkie koncerny, ale firmy rodzinne
(mittelstandy), których roczne przychody sięgają 700 mld euro i które
powinny potroić się do 2020 r. – tłumaczy profesor z Duisburga.
Kluczowym czynnikiem jest z jednej strony długoterminowa strategia rozwoju,
z drugiej niszowa specjalizacja, która powoduje, że mittelstandy budują
w skali globalnej swoiste oligopole, z którymi nikt nie jest w stanie
konkurować. Jednym z przykładów jest firma Beckhoff specjalizująca się w
systemach oświetlenia i klimatyzacji np. dla luksusowych jachtów.
Oprócz
eksportu samochodów to w znacznym stopniu sprzedaż wyspecjalizowanych
maszyn przez mittelstandy spowodowała, że w ostatnich 2–3 latach
niemiecki eksport przestawił się z pogrążonych w recesji
rynków europejskich na dynamicznie rozwijające się rynki Azji
Południowo-Wschodniej. – W ten sposób Niemcy korzystają jednocześnie z
obu atutów globalizacji: możliwości obniżenia kosztów poprzez
przeniesienie części produkcji do tańszych krajów Europy Środkowej oraz
eksportu na rynki wschodzące – zwraca uwagę Daniel
Gros. Niemieckie państwo wspiera przemysł też w inny sposób: poprzez
system szkolnictwa zawodowego. Co trzeci uczeń po ukończeniu gimnazjum
trafia do szkoły zawodowej, gdzie połowę czasu spędza nie w salach
lekcyjnych, tylko w halach fabrycznych. I po uzyskaniu matury ma
właściwie pewność zatrudnienia.
Teraz śladami Niemiec próbują pójść kraje południa Europy, także stawiając na przemysł, aby przełamać recesję.
– Startują z katastrofalnego poziomu, ale robią szybkie postępy –
chwali je Gros. Od 2009 r. Grecja zdołała obniżyć o 12 proc. jednostkowe
koszty pracy w zakładach produkcyjnych, co miało decydujące znaczenie
dla zwiększenia w tym czasie eksportu o 40 proc. Wyniki Hiszpanii,
której eksport zwiększył się w minionych trzech latach o 32 proc., też
są godne podziwu. Teraz śladami Niemiec chce pójść dumna Francja, choć
to trudne wyzwanie: obciążone ogromnymi kosztami fiskalnymi i socjalnymi
francuskie przedsiębiorstwa tak bardzo przeniosły produkcję za granicę,
że stanowi ona już tylko 11 proc. dochodu Republiki. Koncerny
farmaceutyczne czy potentaci komputerowi znów inwestują w Irlandii, a
ich eksport jest głównym powodem przełamania przez ten kraj recesji.
Chińczycy przenoszą się do Czech
Z
nowego układu na mapie przemysłowej świata zaczynają wyciągać wnioski
sami Chińczycy. Rozpoczęcie produkcji w Czechach ogłosił największy
potentat w produkcji sprzętu AGD w Republice Ludowej – Haier. Do tej
pory pralki, lodówki czy telewizory dla europejskich i amerykańskich
odbiorców wytwarzał, pod różnymi markami, w rodzimym
kraju. Ale to już nie jest recepta na sukces. Realizacja zamówień trwa
dłużej, koszty transportu są większe, rozpoznanie gustów konsumentów
trudniejsze. W takich warunkach nie da się skutecznie konkurować z
południowokoreańskimi potentatami, jak LG czy Samsung, którzy już
zbudowali fabryki w Polsce. Najlepszym rozwiązaniem jest więc produkcja
dla Zachodu na Zachodzie.
Rosnące koszty produkcji w Chinach, oszczędności w Europie i poprawa wydajności pracy,
rewolucja technologiczna w USA, Niemczech i innych najbogatszych
krajach Starego Kontynentu oraz znalezienie nowych źródeł energii – tak
jak w XVIII-wiecznej Anglii w jednym czasie zbiegło się kilka
okoliczności, które powinny dać zapłon nowej rewolucji przemysłowej w
Europie. Miejmy nadzieję, że z równie dobrym jak przed 250 laty
skutkiem.
Zwykło się sądzić, że Zachodowi nie przystoi przemysł. Ale to nonsens – mówi Peter Marsh
Jędrzej Bielecki
Za: Forsal.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.