niedziela, 7 września 2014

Adam Danek: „Wolny rynek” a ekonomia narodowa

Wolność, przechodząca granicę zakreśloną przez bezpieczeństwo i pomyślność narodu, potrzebna jest tylko dla łotrów.

Biada narodom, które kochają więcej wolność niż ojczyznę.

Henryk Sienkiewicz


Zwolennicy „wolnorynkowych” doktryn ekonomicznych uzasadniają wyższość „wolnego rynku” nad wszystkimi innymi ustrojami ekonomicznymi za pomocą argumentacji dwojakiego rodzaju. Pierwszy rodzaj argumentacji polega na twierdzeniu, że „wolny rynek” jest efektywniejszy od innych ustrojów ekonomicznych, tzn. przynosi większe bogactwo (ale komu – tego już jego zwolennicy nie wyjaśniają). Drugi rodzaj argumentacji zasadza się na przekonaniu, że „wolny rynek” jest sprawiedliwszy od innych ustrojów ekonomicznych, stoi od nich wyżej pod względem etycznym, ponieważ inne ustroje ekonomiczne opierają się na oszustwie, pasożytnictwie i krzywdzie (które, ma się rozumieć, w warunkach „wolnego rynku” zanikają).


Dzieje świata nie dowodzą bynajmniej wyższości modelu „wolnorynkowego” na żadnej z tych dwóch płaszczyzn, toteż jeżeli jego apologeci usiłują podpierać swoje poglądy argumentacją historyczną, muszą prezentować historię bardzo wybiórczo i tendencyjnie, czyli ją zniekształcać, a to może być łatwo zauważone i obrócone przeciw ich wywodom. Od przykładów historycznych wolą więc przytaczać w charakterze dowodów poglądy opiniotwórczych w ich ocenie autorów: angielskich i francuskich liberalnych myślicieli ekonomicznych z XVIII i XIX wieku, a także ekonomistów późniejszego okresu powołujących się na tych pierwszych. Patrzcie – mówią – „wolny rynek” z pewnością jest lepszy od innych ustrojów gospodarczych, ponieważ rozmaite Say’e i Bastiaty pisały, że taki właśnie jest, a to byli bardzo mądrzy ludzie.

Tu uwidacznia się podstawowa cecha sposobu myślenia ideowych propagatorów „wolnego rynku”: ahistoryczność tego myślenia i tym samym jego oderwanie od rzeczywistości takiej, jaka jest (była), a nie jaka powinna być według doktryny przyjętej mocą wiary lub sympatii. Myśliciele ekonomiczni Anglii XVIII i XIX wieku głosili, że wszystkie państwa i ludy dla swojego dobra powinny przyjąć liberalne rozwiązania ekonomiczne, ponieważ ich własny kraj dzięki wcześniejszemu przejściu „rewolucji przemysłowej” dysponował na starcie produkcyjną przewagą. Gdyby ograniczenia dla „wolnego handlu” przestały istnieć jednocześnie na rynkach wewnętrznych i rynku międzynarodowym, angielscy przemysłowcy i eksporterzy zalaliby swoimi towarami rynki innych krajów, wykończyli swą nierówną konkurencją producentów krajowych i opanowali rynek na trwałe. 

W ten sposób kraj stałby się zależny od Anglii, która dokonałaby środkami ekonomicznymi jego skutecznego podboju, oficjalnie się tego wypierając – bo przecież nie można uważać za przejaw świadomej polityki rządu działalności prywatnych podmiotów gospodarczych, które w warunkach wolnej konkurencji rywalizują z innymi na równych dla wszystkich, sprawiedliwych („wolnorynkowych”) zasadach… nieprawdaż? Z tych samych przyczyn w XIX stuleciu po stronie „wolnego rynku” opowiedzieli się ekonomiści francuscy, mieszkańcy drugiego szybko uprzemysłowionego państwa w Europie. I z tych samych powodów liberalizm ekonomiczny stał się w XX wieku świecką religią Ameryki, kiedy jej gospodarka wyrosła na największą na świecie. Za każdym razem chodziło o podstępną w gruncie rzeczy chęć zapewnienia sobie przewagi, narzucenia reguł korzystniejszych dla jednej strony. Gadanie o większej uczciwości modelu „wolnorynkowego” czy też jego korzystności wszędzie i dla wszystkich można włożyć między bajki przeznaczone dla łatwowiernych prostaczków. Jeżeli odłożyć to gadanie na bok, działało to, co amerykański ekonomista Edward Luttwak niezbyt poprawnie nazwał „geoekonomią”: dążenie do powiększenia politycznej potęgi państwa za pomocą instrumentów ekonomicznych, w tym przede wszystkim umiejętnej polityki handlowej.

Taki charakter „wolnorynkowych” anglo-francuskich koncepcji został dostrzeżony przede wszystkim przez niemiecką myśl ekonomiczną. Niejako w polemice z zachodnią liberalną ekonomią, apoteozującą motywowanych egoizmem prywatnych producentów i handlarzy, ukształtowała się niemiecka szkoła Nationalökonomie. Najczęściej stosowanym dziś polskim odpowiednikiem tego ostatniego terminu jest „makroekonomia”; dawniej przekładano go jako „ekonomię społeczną”, choć tłumaczeniem najprostszym i zarazem najlepszym, bo zgodnym z duchem szkoły, wydaje się „ekonomia narodowa”. Taki przekład najbardziej uwypukla podstawową ideę niemieckiej szkoły ekonomicznej: właściwym podmiotem gospodarki nie jest „jednostka”, „producent”, „konsument”, „wolny przedsiębiorca” ani żadna inna z na poły fikcyjnych figur opisywanych przez liberalnych doktrynerów, lecz zbiorowość: wspólnota, społeczeństwo, naród. 

Stąd też nigdzie indziej tak mocno, jak w niemieckiej tradycji naukowej nie wiązano ekonomii z naukami politycznymi. Wybitni przedstawiciele ekonomii narodowej w oparciu o swoje naukowe ustalenia rozwinęli różnorodny wachlarz antyliberalnych koncepcji ekonomicznych, od protekcjonizmu (Friedrich List) przez korporacjonizm (Karl Marlo, Othmar Spann), solidaryzm społeczny (Gustav von Schmoller, Adolph Wagner) aż po socjalizm o zabarwieniu narodowym (Werner Sombart). Ekonomia narodowa zdominowała nauczanie ekonomii w świecie niemieckojęzycznym (dzięki czemu trafiła też na ziemie polskie w zaborze pruskim i austriackim). Na uniwersytetach Austro-Węgier i cesarskich Niemiec katedry ekonomii były opanowane przez „socjalistów” – zżymał się później Ludwig von Mises, modelowy wręcz wytwór rozkładowych prądów toczących habsburską monarchię: liberał, demokrata, zateizowany Żyd, zacietrzewiony zelota „wolnego rynku”.” Miał on bowiem zwyczaj dla ułatwienia wymyślać od „socjalistów” ciurkiem wszystkim krytykom i przeciwnikom liberalizmu, nie czyniąc pomiędzy nimi specjalnych rozróżnień. W swoich wspomnieniach lżył po nazwiskach autorów spod znaku ekonomii narodowej, w momencie ich spisywania w większości już nie żyjących, z zajadłością i zawiścią, które mimo upływu lat nie złagodniały ani odrobinę.

Do której szkoły ekonomicznej powinna w swoich poglądach na kwestie gospodarcze i społeczne odwoływać się konserwatywna Prawica – do antyliberalnej ekonomii narodowej, czy raczej do szkoły „wolnorynkowej”, ciągnącej się od osiemnastowiecznych rzeczników supremacji angielskich kupczyków nad Europą po Misesa? Oczywiście z tej pierwszej, co implikuje konieczność zwrócenia się przeciw tej drugiej.


Adam Danek

Za: xportal.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.