Embargo na sprzedaż polskich jabłek do Rosji przypomniało,
że jesteśmy największym na świecie ich eksporterem. Co w tym złego, że
produkujemy dużo jabłek? Otóż problem polega na tym, że nie wszystkie rodzaje
działalności są równie dobre z punktu widzenia bogacenia się państwa i
rolnictwo należy właśnie do tych ,,złych’’. Występują w nim bowiem malejące
korzyści ze skali prowadzonej działalności (tzn. im więcej produkujemy, tym
produktywność z hektara jest mniejsza).
Prof. Erik S.Reinert w książce ,,How Rich Couintries Got
Rich and why Poor Stay Poor’’(,,Jak wzbogaciły się zamożne kraje i dlaczego
biedne ciągle są biedne’’) opisuje, jak na początku lat 60. plantacje bananów w
Ameryce Środkowej zaatakował grzyb, który jednak oszczędził owoce z Ekwadoru.
Wydawałoby się, że to świetna okazja, by zwiększyć produkcję i się wzbogacić. I
tak właśnie postąpiono w Ekwadorze. Od 1962 r. do 1966 r. kraj ten zwiększył
obszar przeznaczony pod uprawę bananów o 75 proc. W efekcie produktywność z
hektara spadła z 19 ton do12 ton. Dlaczego? Dlatego, że w rolnictwie najpierw
korzysta się z najbardziej żyznych gleb, potem stopniowo tych coraz mniej
wydajnych. W efekcie im więcej produkujemy, tym mniej zarabiamy(w przeliczeniu
na hektar).
Najciekawsze jest to, że w przemyśle ma miejsce dokładna odwrotność
sytuacji w rolnictwie, czyli rosnące korzyści ze skali prowadzonej
działalności, tzn. im więcej produkujemy, tym więcej zarabiamy. A zatem w
wyniku otwarcia na międzynarodową konkurencję polskiej gospodarki po 1989 r.
zlikwidowany został np. polski przemysł samochodowy (na czym bardzo skorzystały
zachodnie koncerny motoryzacyjne, które od razu wypełniły lukę), w którym
mieliśmy rosnące korzyści ze skali prowadzonej działalności, a
wyspecjalizowaliśmy się w produkcji nieprzetworzonych owoców, w której to
działalności mamy malejące korzyści.
Co ciekawe, teorie ekonomiczne, które uzasadniają otwarcie
naszej gospodarki na międzynarodową konkurencję (przede wszystkim teoria
przewag komparatywnych Davida Ricardo), nic nie mówią o korzyściach ze skali
prowadzonej działalności (zakładają, dla uproszczenia, że ich nie ma). Zgodnie
z nimi, jeżeli w wyniku wyroku wolnego rynku Niemcy będą produkować BMW, ople i
volkswageny, a my jabłka, to wszyscy na tym skorzystamy.
Otwarcie gospodarki na międzynarodową konkuręncję doradzili
nam amerykańscy eksperci.
To samo Amerykanie sugerowali Japończykom po zakończeniu II
wojny światowej. Jednak tam odpowiedź była zupełnie inna. W 1955 r. USA i
Japonia prowadziły pierwsze po 1945 r. negocjacje odnośnie umowy handlowej
między tymi krajami. Przewodniczący amerykańskiej delegacji, C.Thayer White,
powiedział delegacji japońskiej , by rząd Japonii radykalnie zmniejszył cła na
samochody importowane z USA, argumentując, że USA są największym i najbardziej
efektywnym ich producentem na świecie, a ich import będzie także w interesie
Japończyków, którzy będą się mogli wyspecjalizować (zgodnie z teorią Davida
Ricardo) w innej działalności, w takiej, w której oni mają tzw. przewagę
komparatywną.
Tymczasem japoński negocjator – Kenichi Otabe –
odpowiedział, że gdyby się trzymać teorii Davida Ricardo, to Japończycy powinni
się wyspecjalizować w łowieniu tuńczyka (bo w tej działalności mieli wówczas
tzw. przewagę komparatywną), a taki podział pracy nie ma i nie będzie miał
miejsca, ponieważ rządy – w tym rząd Japonii – świadomą polityką (m.in. ceł
ochronnych) wspomagają budowę takich przemysłów, które prowadzą kraj do
bogactwa.
W efekcie dziś Japonia dwa i pół raza tyle aut co USA,
głównie na eksport, podczas gdy amerykański przemysł motoryzacyjny bankrutuje.
Japończycy, mając do wyboru specjalizację w samochodach lub specjalizację w
tuńczyku, wybrali samochody. My, mając do wyboru samochody i jabłka, wybraliśmy
jabłka. Zamiast stać się druga Japonią, staliśmy się europejskim odpowiednikiem
Republiki Bananowej, czyli Republiką Jabłkową.
Aleksander Piński
Uważam Rze, NR 9(155)/2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.