wtorek, 10 stycznia 2017

Muszynianka – wzorowa polska firma poza kapitalizmem i socjalizmem


Spółdzielcy z Muszynianki: Od korporacji uchowaj nas, Panie

W naszej firmie kierownicy zarabiają dwa razy więcej od pracowników fizycznych, a ja jako prezes - trzy razy więcej
Popołudniowa zmiana w wytwórni wody mineralnej. - Ja tu na nic nie mogę narzekać, właściwie to jest jak u Pana Boga za piecem. W tej okolicy trudno o lepszego pracodawcę, zresztą jako spółdzielca sam sobie jestem pracodawcą - mówi Michał Krokowski obsługujący taśmociąg z butelkami wody. Ma 57 lat, w spółdzielni jest od 1987 r. - O jakichś mobbingach, pomiataniu pracownikiem u nas nie ma mowy. Tu się ludzi szanuje, żyjemy prawie jak rodzina. Liczę, że tę ostatnią dekadę do emerytury spokojnie tu dopracuję. Bo tu ze względu na wiek nikt mnie przedwcześnie nie zwolni - mówi pewnym głosem.




Spółdzielcy zaciskają pasa 

Prezes spółdzielni pracy Maria Janas ma 60 lat. Nieco mniej niż kierowana przez nią spółdzielnia, która powstała w 1951 r. pod nazwą Postęp. W PRL-u to był lokalny potentat: wielka przemysłowa cukiernia i hurtownia masarska w Krynicy-Zdroju, fabryka słodkich ozdób choinkowych w Tyliczu i rozlewnia wody w Muszynie.

- Czasy się zmieniły, więc w końcu także nazwę przerobiliśmy na bardziej marketingową, w 2005 r. Słowo "postęp" ludziom za bardzo kojarzyło się z PRL-em. Ale system pracy mamy ten sam, co na początku socjalizmu, czyli spółdzielczy. I proszę sobie wyobrazić, że to się nam sprawdza w tym naszym kapitalizmie. Firma coraz lepiej się rozwija. Nawet Komisja Europejska nas chwali jako wzorcową firmę spółdzielczą w skali Unii. W 2012 r. byliśmy jednym z czterech przedsiębiorstw, obok dużych korporacji spółdzielczych z Włoch i Kraju Basków, które Komisja Europejska stawiała za przykład skutecznej walki z kryzysem - panią prezes rozpiera duma.

Siedzimy w centrum Krynicy-Zdroju w sali gościnnej drewnianej willi Karpacka - zabytkowej i pięknie odnowionej - gdzie siedzibę ma zarząd spółdzielni. Zakład produkcyjny znajduje się kilka kilometrów dalej, w Muszynie. Chmury nisko wiszą nad Beskidem Sądeckim. Popijamy więc dobrą, mocną kawę, do tego wodę mineralną (oczywiście Muszyniankę) i rozmawiamy o trudnym okresie przemian ustrojowych w Polsce, gdy wielu ludzi traciło pracę i nie mogło odnaleźć się w nowym systemie.

- Przyszłam do firmy właśnie w 1989 r. na główną księgową. Nikt wtedy nie wiedział, co będzie dalej. Zaczęło szaleć bezrobocie, nieznane w PRL-u, ludzie bali się o pracę. Trudno im było wytłumaczyć, że reformy rynkowe są konieczne, bo nie da się żyć dalej jak w socjalizmie, gdzie wszystko było centralnie planowane, a plany przetwórcze urzędowo zatwierdzane, choć zwykle w oderwaniu od rzeczywistości - wspomina pani Maria. - Wtedy woda mineralna nie była naszą główną działalnością. Produkowaliśmy na przykład miesięcznie 70 ton długich cukierków na choinki. Kiedy nic nie było w sklepach, to te cukierkowe laski schodziły na pniu. Ale im dalej w nową Polskę, w kapitalizm, tym mniej było amatorów takich słodkości - wzdycha.

Konkurencja rosła jak na drożdżach, import z Zachodu zalewał rynek czekoladowymi mikołajami, a nieuczciwi kontrahenci nie regulowali rachunków za towar. Postępowi groziło bankructwo. Udało się uniknąć zwolnień, bo wiele osób z ponad setki zatrudnionych skorzystało z prawa do wcześniejszej emerytury. W spółdzielni pozostało ponad 50 spółdzielców.

- Wtedy mocno zacisnęliśmy pasa. Pensje były bardzo niskie, ale o podwyżkach nie było mowy. Naprawdę wtedy biedowaliśmy. Ale opłaciło się, bo oszczędzaliśmy i inwestowaliśmy; nie braliśmy drogich kredytów, które wiele firm w następnych latach zatopiły - opowiada prezes Janas.

 Postęp patrzy w przyszłość 

Spółdzielcy zaczęli dokładnie analizować własną produkcję. Zamknęli cukiernię w Krynicy-Zdroju i fabrykę słodkich ozdób choinkowych w Tyliczu, na które praktycznie nie było już zbytu. Postawili na wodę mineralną.

- Woda to była wcześniej niedoceniana przez nas branża. Wprawdzie produkowaliśmy ją w PRL-u, ale głównie dla górników, hutników i rolników na czas żniw. Mało co szło do sprzedaży detalicznej w sklepach. Wtedy nie było takiej mody na mineralną. Na początku nawet etykietek z nazwą naszej Muszynianki na szklane butelki nie naklejaliśmy - opowiada pani Maria.

Na początku lat 90. do Krynicy-Zdroju przyjechali biznesmeni z Warszawy, którzy kupili jedną z tutejszych rozlewni i zaczęli produkować wodę o nazwie Multivita. Pierwszą w Polsce w plastikowych, lekkich butelkach typu PET, co znacznie ułatwiało jej transport. Multivita była znana w całej Polsce, bo reklamowała się w teleturnieju "Koło fortuny", fundując zwycięzcom samochody. To pomogło całej branży, bo Polacy zaczęli chętniej sięgać po wodę mineralną.

Postępu nie było jednak stać na zakup nowych maszyn rozlewniczych do plastikowych butelek. Ale okazało się, że jeden z klientów, który nie zapłacił za słodycze, miał do wydzierżawienia taki sprzęt. I tak Muszynianka w plastiku w 1997 r. zaczęła podbijać Polskę.

- Ludzie zasmakowali w naszej wodzie. Nie jest słona, nie czuć w niej też siarkowodoru, co zdarza się w wodach mineralnych. Wyniki sprzedaży przyjemnie nas zaskoczyły. Mogę nawet powiedzieć, że odnieśliśmy sukces finansowy. Ale nie zaszumiało nam w głowie. Zgodnie zdecydowaliśmy, że prawie cały zysk będziemy inwestować w rozwój zakładu. Bez wypłacania dywidendy. Oczywiście, była pokusa, by skonsumować pierwsze duże zarobione pieniądze, ale ludzie rozumieli, że musimy patrzeć w przyszłość, by przetrwać w trudnych warunkach rynkowych.

Jeszcze w tym samym roku spółdzielnia kupiła włoską linię rozlewniczą, dwa lata później wybudowała nową halę i uruchomiła następną linię, w kolejnym roku otworzyła nowy zakład w pobliskiej wsi Milik, gdzie rozpoczęła produkcję wody Muszynianka Plus, wzbogaconej o dodatkowe minerały. Nadal inwestowano w nowoczesne maszyny.

Kolejka chętnych czeka

W środowe popołudnie w hali produkcyjnej Muszynianki na drugiej zmianie pracuje kilkanaście osób, średnia wieku 50+. Ludzie mówią właściwie jednym głosem:

- Dobrze tu się zarabia, narzekać nie można. A jeszcze w perspektywie mamy udziały, które mają nam jako spółdzielcom zostać wypłacone po przejściu na emeryturę - mówi pracująca przy taśmociągu Kazimiera Smoleń, 48 lat, w spółdzielni od 1989 r.

Dokładnej wysokości udziałów i zarobków nikt nie chce zdradzić.

- Sporo powyżej średniej krajowej - rzuca jeden z pracowników.

- A z udziałów po przejściu na emeryturę jeszcze się wnukom coś odłoży - dodaje Janusz Krieger, 50 lat, w spółdzielni od 1988 r. - Byle tylko nic się u nas nie zmieniało.

- W innych zakładach pracy na takie profity nie można liczyć. I już mało gdzie zdarza się, by w jednym miejscu całe życie można było przepracować jak u nas - zauważa Elżbieta Chowaniec, 50 lat, w spółdzielni od 1981 r.

Elektryk Marek Ruchała ma 62 lata, w spółdzielni przepracował 38. - Opiekę socjalną mamy na takim poziomie jak w jakichś Niemczech czy w Skandynawii. Na święta są zawsze dodatkowe wypłaty, także dla emerytów. A jest ich już dwa razy więcej niż pracowników. Zakład organizuje wycieczki zagraniczne, do wakacji się dorzuca. Mamy darmowe karnety na basen i na wyciąg narciarski. I wejściówki na wszystkie mecze naszych ukochanych siatkarek z Muszyny - wylicza.

Spółdzielców jest w firmie 53, wstąpili do spółdzielni jeszcze w czasach PRL-u. Wtedy pieniądze nie były wiele warte, więc opłacało się za kilkumiesięczną pensję wykupić udziały. Dzisiaj są właścicielami zakładu, choć w różnych częściach. Jedni mają większe pakiety, inni mniejsze - w zależności od zajmowanego stanowiska i stażu. Kolejnych kilkanaście osób zostało zatrudnionych na umowę o pracę, ale one do spółdzielni nie należą. Średnia wieku w całej firmie przekracza 40 lat, i to po ostatniej rekrutacji nowych, młodszych pracowników.

Jednym z młodszych jest 31-letni brygadzista Paweł Gruca: - Na pensję nie narzekam. Tylko chciałbym, żeby mnie też kiedyś do spółdzielni przyjęli. Fajnie jest mieć pewność zatrudnienia aż do emerytury, a spółdzielców z pracy się nie wyrzuca.

Pani prezes, która jest także członkiem spółdzielni, tłumaczy: - Jeśli ktoś jest dobrym pracownikiem etatowym, przydatnym dla firmy, to może zostać spółdzielcą, gdy zwolni się miejsce. Ale musi wpłacić udziały. Nasza spółdzielnia ma dobrą markę i znaczną wartość, więc udziały nie są małe. Ale i tak na liście oczekujących mamy sporo chętnych na spółdzielców. Gdy nasza generacja odejdzie na emerytury, oni nas zastąpią.

Pani prezes nie zdradzi, ile warte są udziały poszczególnych pracowników, bo to tajemnica firmy. Wiadomo tylko, że trzeba je liczyć w dziesiątkach tysięcy złotych.

Coca-Coli się nie oddamy

- Nikt u nas nigdy nie został zwolniony z powodu kłopotów finansowych firmy, choć takich u progu kapitalizmu nie brakowało - pani prezes potwierdza to, co słyszę od pracowników. - Jak nie najlepiej się wiodło, to cała załoga zaciskała pasa, by dalej wszyscy mogli mieć zatrudnienie. Albo część załogi przechodziła na wcześniejszą emeryturę. Ale żeby tak pracownika na bruk wyrzucić, to dla mnie jest nie do pomyślenia. Tylko jednego musiałam zwolnić dyscyplinarnie. Nie było wyjścia, mimo upomnień pijany przychodził do pracy i mógł całemu zakładowi zaszkodzić. Został zwolniony zgodnie z kodeksem pracy, który u nas obowiązuje jak w każdym zakładzie.

Spółdzielnia inwestuje w lokalną społeczność. Większość z kilkuset tysięcy rocznych dotacji przekazuje na lokalne stowarzyszenie Klucz Muszyński, które między innymi pomaga finansowo najbiedniejszym mieszkańcom regionu. Muszynianka sponsoruje też siatkarki z Muszyny - wielokrotne mistrzynie Polski.

- Siatkarskie sukcesy też uważamy za swój sukces, bo myśmy drużynę sponsorowali, gdy 13 lat temu była jeszcze w trzeciej lidze. I także dzięki naszej pomocy ten sukces osiągnęła. Zresztą to była świetna inwestycja, bo dzięki naszym mistrzyniom także woda Muszynianka ma reklamę w całej Polsce - zauważa pani prezes.

Ale o finansach spółdzielni Muszynianka nie chce szczegółowo rozmawiać, bo konkurencja nie śpi i chętnie poznałaby tajemnice firmy.

- Mogę tylko powiedzieć, że u nas nie ma wielkich dysproporcji w zarobkach, jak w firmach korporacyjnych, gdzie członek zarządu firmy dostaje czasami sto razy większą pensję niż zwykły pracownik. Dla mnie to chore rozwiązanie, budzące złe emocje w pracownikach. W naszej spółdzielni kadra kierownicza zarabia dwa razy więcej od pracowników fizycznych, a ja jako prezes - trzy razy więcej - zdradza.

Wie, że gdyby poszła do dużej firmy korporacyjnej, jej zarobki poszybowałyby w górę.

- Owszem, kusili mnie, chcieli firmę kupić za grube miliony, obiecując, że utrzymam w niej wysokie stanowisko i dostanę inne profity. To byli światowi potentaci branży napojów, którzy wykupują w Polsce różne firmy. Nasi konkurenci już zostali kupieni. Kropla Beskidu to dziś Coca-Cola, Żywiec Zdrój to Danone, a Nałęczowiankę przejęło Nestlé. Kuszono mnie oficjalnie i mniej oficjalnie, ale się nie dałam. Już nie przychodzą. Wiedzą, że Muszynianka nie jest do kupienia. My tu między sobą mamy serdeczne stosunki. Tego nie da się kupić, wpisać w tabelki. Nawet związku zawodowego u nas nie ma. Bo jak ludziom dobrze jest w pracy, to po co?

Na co dzień firmą kieruje wybrany przez spółdzielców zarząd. A gdy pojedynczy spółdzielca ma jakąś sprawę - pomysł racjonalizatorski czy wniosek w sprawie wynagrodzeń - zgłasza ją na zebraniu udziałowców. Spółdzielcy razem zastanawiają się, czy proponowane rozwiązanie warto wprowadzić w życie.

Nikt nigdy nie chciał naszej rady

Pani prezes narzeka, że w Polsce nie ma dobrego klimatu dla spółdzielczości. - Mamy tylko około tysiąca spółdzielni pracy, zwykle pozostałości z czasów PRL-u. Nikt nigdy nie zgłosił się do nas po radę, jak taką firmę założyć. Biznesmeni wolą wzorować się na modelach korporacyjnych. Ja nie wyobrażam sobie zaprowadzenia takich porządków w naszej spółdzielni - jeśli nawet przynoszą efekt ekonomiczny, często nie zwracają uwagi na człowieka, traktują go jak trybik w maszynie. Jak się zatnie, to wyrzucają i zastępują innym. Dla mnie to nie do pomyślenia. Wydaje mi się, że ludzie też mają już dość porządków korporacyjnych. Mój syn, który właśnie kończy studia, mówi, że absolwenci powtarzają: "Od korporacji uchowaj nas, Panie".

Wieczorem Maria Janas zasiada w hali sportowej, kibicując miejscowym siatkarkom. Ale nie w loży dla VIP-ów, tylko w zwykłym sektorze wykupionym dla pracowników spółdzielni. - Jestem częścią załogi - uśmiecha się.

Żródło: wyborcza.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.