Nie wiem, czy Sadowski po prostu nie ma nic do powiedzenia na zadane przez dziennikarza pytanie, więc postanowił wykorzystać okazję do wygłoszenia liberalnych frazesów, które powtarzane ad nauseam przez wcale liczne grono niestrudzonych kaznodziejów kapitalizmu w końcu trafią ludziom do podświadomości?Podobnie zachowuje się Leszek Balcerowicz, który prócz cięć podatków i wydatków postuluje także prywatyzację. W zasadzie to wystarczy, by wprowadzić Polskę na ścieżkę dobrobytu, a kto się nie zgadza, ten jest marksistą/socjalistą/populistą (niepotrzebne skreślić). Nie sposób doczekać się od byłego szefa NBP rzetelnych wyjaśnień, dlaczego właściwie prywatyzacja systemu emerytalnego była zbawiennym pomysłem.
Przecież będące przyczyną kryzysu finansowego ZUS niekorzystne trendy demograficzne dotyczą również większości krajów Europy, które jednak nie poszły w kierunku rozdawania pieniędzy swych obywateli prywatnym podmiotom. Odkąd w 2013 roku rząd zajął się na poważnie omawianym problemem, jesteśmy bombardowani czysto ideologicznymi frazesami o "samodecydowaniu o własnych pieniądzach" czy "zusowskiej dziurze bez dna", które przecież stoją w sprzeczności z filozofią, na której opiera się sama idea ubezpieczeń. Zamiast odnieść się rzeczowo do krytycznego wobec OFE rządowego raportu, Balcerowicz postawił na puste hasła w stylu "fałszerstwo intelektualne", "antykapitalistyczna propaganda", "nacjonalizacja" czy "Węgry Orbana", a do tego w swym zacietrzewieniu oznajmił, że nie wolno podawać ręki popierającemu stanowisko rządu Bogusławowi Grabowskiemu.
Natomiast w 25 rocznicę wejścia w życie swego planu wyraził na antenie Polskiego Radia żal, że jego reformy były zbyt... łagodne. W jego mniemaniu będące plagą początku lat 90-tych bezrobocie było skutkiem zasiłków socjalnych dla absolwentów uczelni. Warto zaznaczyć, że strukturalny charakter bezrobocia tamtej epoki to absolutny truizm, a według wyliczeń pracę straciło sporo ponad milion ludzi, wśród których świeżo upieczeni absolwenci studiów stanowili ledwie garstkę. Większość stanowili robotnicy zamykanych bądź "restrukturyzowanych" zakładów, a także pracownicy PGR-ów. Gdy podczas rozmowy wspomniano o wrażliwości społecznej, Balcerowicz zaczął coś bredzić o Białorusi, a także zaczadzeniu społeczeństwa marksizmem.
Niestety
żaden z wymienionych wyżej kapłanów kultu Mamony nie potrafi wyjaśnić,
dlaczego bogate kraje nie stosują się do ich zaleceń, a wręcz postępują
wbrew objawionym przez proroków wolnorynkowego Edenu prawdom. Dlaczego
mamy prywatyzować system emerytalny, gdy poza nami i latynoską juntą na
pasku atlantystów nikt tego jeszcze nie zrobił? Dlaczego mamy obniżać
podatki, skoro żaden z zamożnych krajów nie ma ich na poziomie niższym
od Polski? Spośród krajów Unii Europejskiej niższe opodatkowanie mają
jedynie takie potęgi gospodarcze jak Grecja, Łotwa, Rumunia czy
Słowacja. Nawet mieszkańcy Cypru, uznawanego za raj podatkowy, oddają
państwu większy odsetek PKB niż Polacy.
Tutaj warto się zastanowić,
dlaczego obywatele Rzeczypospolitej tak bardzo ulegają liberalnej
demagogii w kwestii wysokości obciążeń fiskalnych? Ano dlatego, że
najmniej zarabiający rzeczywiście są obciążeni ponad miarę. Kwota wolna
od podatku jest absurdalnie niska, czym państwo rekompensuje sobie brak
realnej progresji podatkowej (a zatem mamy tutaj do czynienia z
"socjalizmem dla bogatych", jak to niegdyś określił Michael Harrington).
Składki na ubezpieczenia społeczne są sztywno powiązane z przychodem
pracownika najemnego, podczas gdy zarabiający znacznie lepiej
przedsiębiorca płaci je od arbitralnie ustalonej przez ministerstwo
kwoty. W efekcie tego uboższa część społeczeństwa oddaje większy odsetek
swojego dochodu niż zamożna mniejszość. Jest to w pewnym sensie
spełnieniem marzeń libertarian o podatku pogłównym.
Nie
dość, że europejscy liderzy nie chcą obniżać podatków, to jeszcze
wprowadzają inne, katastrofalne w oczach apologetów rynku rozwiązania.
Dosłownie wczoraj zaczęła obowiązywać w Niemczech płaca minimalna.
Dotychczas liberałowie podawali naszych zachodnich sąsiadów za przykład
kraju, który doskonale sobie bez niej radzi. Skoro więc nawet Niemcy
postanowili zastosować dolny limit pensji, to tym bardziej jest on
konieczny w Polsce. W tym momencie mniejsza już o to, że zwolennicy
opcji wolnorynkowej pomijali przy tym oczywisty fakt, że rozkład
wynagrodzeń w kraju gospodarczego centrum aż tak bardzo nie wymaga
interwencji państwa, gdyż silna akumulacja kapitału i duży udział w
rynku pracy sowicie wynagradzanych ekspertów uruchamia czysto rynkowe
podwyżki płac. W przypadku Polski to nie działa, gdyż jako kraj
peryferyjny przywykliśmy do konkurowania na światowych rynkach niskimi
kosztami pracy. Rodzi to również ryzyko rosnącego zacofania
technologicznego, gdyż niskie wynagrodzenia blokują innowacyjność. W ten
sposób powstaje błędne koło, z którego wraz ze wzrostem dystansu do
liderów coraz trudniej jest się wyrwać.
Jeśli
zatem Polska chce dołączyć do grona najlepiej rozwiniętych gospodarczo
państw, nie może realizować zaleceń liberałów. Ćwierćwiecze tzw. "wolnej
Polski", jak również doświadczenia krajów latynoskich są wystarczającą
przestrogą przed bezrefleksyjną realizacją niezweryfikowanych w praktyce
gospodarczej, a opartych na aprioryzmie twierdzeń nadwornych mędrców
króla Midasa. Postulaty te mogą być słuszne jedynie w przypadku
przyjęcia strategii rozwojowej krajów trzeciego świata, czego jednak
nikt rozsądny nie bierze pod uwagę.
Niestety polska klasa polityczna
jest niezmiennie zaczadzona wpojonymi u zarania transformacji doktrynami
i za wyjątkiem kilku rozsądnych kroków (jak częściowa likwidacja OFE),
wydaje się nadal brnąć w zaparte, realizując dawno porzucone w innych
krajach koncepcje. Nawet jeśli ktoś jest świadom sytuacji, to brakuje mu
odwagi, by wytłumaczyć sukcesywnie ogłupianemu przez liberałów
społeczeństwu, że nie sposób zrealizować europejskich aspiracji za
pomocą polityki gospodarczej opartej na amerykańskiej mentalności. W
warunkach demoliberalnego ustroju skutecznie wpojona ludziom nieufność
wobec państwa zepchnie każdego męża stanu w polityczny niebyt. Jedynie
sukcesywne przejęcie dyskursu przez szeroko pojęte środowiska
solidarystyczne może przyczynić się do zmian w pozytywnym kierunku, to
zaś wymaga całych dekad pracy u podstaw. Tutaj jednak rodzi się pytanie,
czy przez ten czas dominacja liberałów nie sprawi, że nasza wędrówka do
"drugiej Japonii" nie zakończy się w... Bangladeszu?
Rafał Sawicki
Za: http://xportal.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.