niedziela, 8 marca 2015

Czy patriotyzm ekonomiczny ma sens?

Otwórzmy „The Economist” albo „Financial Times” na artykule o Singapurze czy Korei Południowej. Czego możemy się dowiedzieć? To państwa z wolnorynkową gospodarką, niesamowitą swobodą gospodarowania i liberalnym prawem. Nikt nie chce jednak przyznać, że bogactwo tych obydwu państw nie wzięło się z gwałtownych reform prywatyzacyjnych, zniesienia ceł czy wpuszczenia kapitału zagranicznego. Wręcz przeciwnie. Sukcesy takich marek jak Samsung, LG czy Hyundai były możliwe tylko i wyłącznie dzięki interwencjom i protekcji państwa, kierującego się zdrowym patriotyzmem gospodarczym. W Polsce do debaty publicznej o ekonomii nieśmiało wchodzą kolejne tematy, dlaczego nie zadaliśmy sobie jeszcze pytania: czy patriotyzm gospodarczy ma sens?

Prawdopodobnie dlatego że, aby odpowiedzieć twierdząco na te pytanie trzeba ponieść nieco trudu i zmierzyć się z wieloma mitami funkcjonującymi wokół najważniejszych wydarzeń w ekonomicznej historii świata. Być może Wielka Brytania Tudorów, której wsparcie państwowe pozwoliło na rozwinięcie się przemysłu tekstylnego, jest zbyt odległym przykładem, ale weźmy na tapetę Stany Zjednoczone. „Wolny handel, wolny rynek, swobodny przepływ towarów” – tak wygląda dominująca narracja, wyjaśniająca dynamiczne powstanie tego mocarstwa gospodarczego. Któż jednak wie, że w okresie swojego rozkwitu od 1816 roku aż do czasów dwudziestolecia międzywojennego USA miało najwyższe cła na świecie, działające nieco jak inkubator dla amerykańskich firm i pomagające im się rozwijać.

Patriotyzm ekonomiczny Stanów Zjednoczonych to nie były tylko taryfy celne. Z sukcesami gospodarczymi Ameryki silnie związana jest ich, błędnie postrzegana jako tylko polityczna, „misja rozpowszechniania wolnego rynku i demokracji”, często przy użyciu siły. Jedną z używanych w historii metod było zmuszanie do podpisywania niesprawiedliwych, nierównych traktatów(te dotyczące państw azjatyckich zostały nazwane „traktatami nierównoprawnymi”). Mowa przykładowo o traktacie nankińskim czy traktatach z Ansei odbierających odpowiednio Chinom i Japonii autonomię ustalania wysokości ceł. Z kolei inna umowa, z Kanagawy, kończyła handlową politykę izolacjonizmu Japonii i nakazała im otworzyć porty na handel z Amerykanami. „Dyplomacja kanonierska”(ang. gunboat diplomacy) to termin ukuty nie bez powodu w tym okresie. Obracając się w sferze mitów, dalej możemy łączyć wolny rynek czy liberalizm gospodarczy z wolnością i autonomią jednostki. Sięgając do faktów, bliższe wydadzą nam się określenia siła, przymus czy przemoc.

Wbrew pozorom, sposób prowadzenia polityki z XIX i XX w. różni się dzisiaj tylko narzędziami. Cele pozostały te same, ponieważ otwieranie kolejnych, słabych, nierozwiniętych rynków na amerykański kapitał pozostaje bardzo korzystne dla tamtejszych przedsiębiorstw. Stany Zjednoczone zamieniły flotę i armaty na propagandę i „zespoły eksperckie”. Stało się tak w przypadku środkowo-wschodniej Europy, gdzie USA lobbowało za znaczącą liberalizacją przepisów gospodarczych, a później skwapliwie z nich skorzystało przejmując zadłużony, źle zarządzany przemysł polski, węgierski, czeski czy słowacki. Wielu publicystów zwraca również uwagę na ekonomiczne korzyści odnoszone z interwencji w państwach Bliskiego Wschodu czy Afryki. Szerszą ocenę takiego poglądu będzie można podjąć dopiero za jakiś czas, ale już dziś dostrzegalnym faktem jest ekspansja amerykańskich korporacji w takich krajach jak Libia. Niezależnie od ocen moralnych takiej polityki, czy klasyfikowania jej jako nowoczesnego imperializmu, nie można nie zauważyć zdrowego kierowania się interesem narodowym Amerykanów i używania przez lata patriotyzmu ekonomicznego jako narzędzia rozwoju gospodarki.

Błyskawiczny rozwój państw azjatyckich w ostatnich latach również jest domeną rozsądnej polityki tamtejszych władz chroniącej rodzimych przedsiębiorców. Gospodarka Japonii podniosła się po klęsce II Wojny Światowej dzięki stopniowemu, powolnemu otwieraniu swojego rynku. Oczywiście, ciężko nie zauważyć dużej roli sprzyjających czynników geopolitycznych takich jak np. wojna w Korei, ale równie trudno wyobrazić sobie tak wysoką pozycję bez polityki ekonomicznej prowadzonej zgodnie z interesem narodowym Japończyków. Podobne działania podejmowały już władze przedwojenne: Toyota była przedsiębiorstwem zajmującym się maszynami do produkcji tkanin, samochody robi od 1933 roku. W tym samym roku rząd wyrzucił General Motors i Forda z kraju. Nie uświadczylibyśmy pojazdów tej marki na polskich ulicach, gdyby nie pomoc banku centralnego dla zadłużonej spółki w 1949. Lata 50. i 60. to okres, kiedy Japonia była najbardziej zamknięta na obcy kapitał i to właśnie wtedy nastąpił najwyższy wzrost gospodarczy w historii tego państwa. Kraj Kwitnącej Wiśni pod względem wartości PKB przeganiał kolejno Włochy(1953), Francję i Wielką Brytanię(1965 i 1966) oraz RFN(1967), wychodząc ostatecznie na pozycję trzeciej gospodarki świata za USA i Związkiem Radzieckim.

O ile Japonia w ekonomicznej debacie jest krajem dość często kojarzonym z patriotyzmem gospodarczym zarówno władzy jak i obywateli(o nim później), o tyle ciężko to powiedzieć o wspomnianych we wstępie tzw. „tygrysach azjatyckich”. Również w tym wypadku, powszechny pogląd mówi o bardzo liberalnych krajach, których przedsiębiorstwa w naturalny sposób stały się konkurencyjne, nierzadko wychodząc na pozycję światowych potentatów w swoich dziedzinach. Wystarczy jednak wgłębić się w historię jedynie dwóch gałęzi: przemysłu stalowego i wysokich technologii, aby zdać sobie sprawę co stało za sukcesami Korei. POSCO, trzeci producent stali na świecie to stworzona od zera państwowa firma, z ogromnymi środkami publicznymi wykorzystanymi do jej rozwoju. Stopniowa prywatyzacja POSCO rozpoczęła się dopiero w latach 90. Najczęściej droga obierana przez Koreę była jednak inna – powstały tzw. „czebole” – duże rodzinne koncerny popierane przez władzę, która dbała o dyscyplinę wewnątrz przedsiębiorstw i podejmowała kluczowe decyzje. Powszechnie znany Samsung zajmował się wyrabianiem makaronu, ale w latach 60. rząd ułatwił mu wejście na rynek elektroniczny przez pewien czas zakazując importu zachodniego sprzętu. LG nie robiłaby dzisiaj telefonów, gdyby władza nie zmusiła jej do produkcji kabli. Być może dalej zajmowaliby się tekstyliami. Hyundai produkujący samochody i statki nie zajął się tą dziedziną, bo chciał – zadecydowało koreańskie państwo. Pierwotnie była to firma budowlana.

Polityka ekonomiczna Korei Południowej była krojona pod interes obywateli w szerokim zakresie. W okresie reform zastosowano szereg ograniczeń, takich jak: nie wpuszczanie do kraju inwestycji zagranicznych, ścisłe niedopuszczanie obcokrajowców do rynku finansowego, stopy procentowe ustalane jedynie w interesie rządu. Nie sposób nie powiedzieć o polityce handlowej – wspominane już w przypadku USA wysokie cła importowe i ogólne forsowanie eksportu kosztem importu(przed reformami, eksport był ponad cztery razy mniejszy od importu) nie pozostały bez znaczenia.

Państwem, które od dłuższego czasu w gospodarce kieruje się dobrem swoich obywateli i rozwojem rodzimego biznesu jest również Singapur. Tym bardziej jest to interesujący kraj, że wymyka się on z ram wszelkim teoretykom ekonomii, łącząc skrajne cechy państwa wolnorynkowego z wieloma zjawiskami charakterystycznymi dla socjalizmu. W ten sposób 85% mieszkań należy do rządowego przedsiębiorstwa, gdzie czynsz ustalany jest odgórnie przez państwo. Aż 22% PKB(średnio 10-11% na świecie) generują państwowe przedsiębiorstwa, w których skład wchodzą uznane marki takie jak linie lotnicze Singapur Airlines. Jeżeli do tego dodamy, że 90% ziemi należy do władzy, a cały rozwój wysokiej technologii jest zmonopolizowany przez państwową Agencję ds. Nauki, Technologii i Badań to po raz kolejny widzimy, że rządy mają szereg narzędzi do wspierania i stymulowania rozwoju własnego kraju.

Wszystkie opisane powyżej przykłady nie są jednak tym, co Polacy nazwaliby patriotyzmem gospodarczym w pierwszej kolejności. Zdecydowanie lepiej funkcjonującym w społeczeństwie terminem jest patriotyzm konsumencki i nie jest to dziwne, gdy zważymy na wyjątkowo bogate tradycje takiego patriotyzmu. Na początku XX w., w zaborze pruskim, polskie społeczeństwo wypromowało hasło „swój do swego” i zachęcało do kupowania w polskich sklepach i warsztatach, jednocześnie bojkotując sklepy niemieckie. Znacznie szerszą skalę takie działania przybrały w okresie dwudziestolecia międzywojennego, kiedy sklepy żydowskie bojkotowała bardzo duża część społeczeństwa. Hasło rozszerzyło się do „swój do swego po swoje” i było powszechnie znanym sloganem, kojarzonym ze środowiskiem Narodowej Demokracji. Brak prowadzonych szczegółowych badań w tamtym okresie nie pozwala nam ocenić jak bardzo skuteczne były takie akcje. Wiemy jednak, że są również współcześnie społeczeństwa charakteryzujące się dużym patriotyzmem konsumenckim, takie jak omawiana powyżej Japonia. Obywatele tego kraju są tak przywiązani do krajowych produktów, że kupują 5-razy droższy japoński ryż zamiast chińskiego czy koreańskiego odpowiednika.

Ekonomiści dominującej szkoły neoklasycznej twierdzą, że „polityka powinna być oddzielona od ekonomii” nie bardzo chcąc zaakceptować życiowe doświadczenie i mądrość starszej koleżanki historii, która mówi z kolei: „polityki nie da się oddzielić od ekonomii”. Są one nierozłączne tak samo jak matka z dzieckiem, państwo z narodem. Karkołomne próby oddzielania tych dwóch dyscyplin skończą się tak samo jak kończy się zabranie dziecka od matki, budowanie państwa bez narodu – patologicznym stanem, kiedy żaden z elementów – zarówno dziecko, ani matka, państwo i naród nie mogą się odpowiednio rozwijać. Właśnie dlatego wszelkie zarzuty mówiące, że patriotyzm gospodarczy nie ma sensu są bezpodstawne – polityka z ekonomią ma bardzo wiele wspólnego, a wspieranie rodzimych przedsiębiorstw zarówno przez państwo czy społeczeństwo było i jest stale wykorzystywanym, znanym narzędziem budowania potęgi ekonomicznej kraju.


Przemysław Stolarski

Za: http://mysl24.pl/


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.