poniedziałek, 23 lutego 2015

Podcięte skrzydła

Lata 90-te, gdy Polska miała stać się gospodarczym „tygrysem Europy” to nie tylko okres likwidacji ogromnej części polskiego przemysłu. To także jeszcze niebezpieczniejszy upadek polskiej myśli technicznej. Wyjątkiem była tu branża lotnicza. Polska innowacyjność poległa w ostatnich latach jednak także tu w starciu m.in. z tymi, którzy uważają się za jedynych zbawców Polski. 

Tygrys Europy

Większość głównych mediów w Polsce lata 90-te przedstawia jako okres polskiego „cudu gospodarczego”. Po złym, szaro burym PRL-u z kolejkami lat 80-tych nastać miał dzięki genialnym reformom Leszka Balcerowicza czas dobrobytu, a Polska stać się miała krajem mlekiem i miodem płynącym. Opinie takie, można usłyszeć w środowiskach liberalnych i prawicowych albo za takie się uważających. Do dziś wśród większości prawicowych publicystów i ekonomistów panuje przekonanie, że na demony komunistycznej przeszłości najlepszym sposobem jest prywatyzacja. Miała ona być lekiem na całe zło, dawać dochody budżetowi, unowocześniać polską gospodarkę, dla firm stanowić zaś szansę rozwoju. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. I jak zwykle uderzyło to w najbiedniejszych i w najbiedniejsze rejony Polski.

Dobitnym przykładem jest tu największe miasto Polski wschodniej – Lublin. Dawniej był to jeden z głównych polskich ośrodków przemysłowych. Dziś największym pracodawcą jest tu Uniwersytet Marii Curii Skłodowskiej. Nie istnieje już Fabryka Samochodów Ciężarowych. Odlewnia Ursus, w którą w czasach Polski ludowej wpompowano ogromne sumy publicznych pieniędzy, została przez „inwestora” po prostu pocięcia na części i wywieziona na złom. Długi zaciągnięte przez ekipę Gierka na budowę odlewni „Ursus” i innych fabryk spłacali natomiast nie komuniści ani ekonomiczne mądrale, ale każdy Polak ze swoich podatków przez kilkadziesiąt lat. Jednak o ile zadłużanie Polski przez Gierka jest publicznie piętnowane, o tyle niszczenie tego wszystkiego co za Gierka stworzono jest już ok. W ostatnich latach została też zamknięta lubelska cukrownia, jedna z najlepszych w Polsce. Na jej miejscu powstaje 15 tysięczny stadion. Ma na nim grać Motor Lublin, drużyna występująca… na trzecim poziomie rozgrywek piłkarskich. Nie ma już jak w starożytnym Rzymie chleba i igrzysk, dzisiejsza władza zapewnia w Lublinie to drugie na miejscu pierwszego.

Państwowy sukces

Wszystkiemu temu oparła się umiejscowiona w podlubelskim Świdniku Wytwórnia Sprzętu Komunikacyjnego. To właśnie w tej fabryce, o czym historycy zachwyceni Gdańskiem i Wałęsą nie raczą wspomnieć, zaczęły się strajki roku 1980. Za polskie przemiany WSK zapłaciło dużą cenę. Zatrudnienie spadło z 10 do 2 tys. osób, zakład też sporo się zadłużył. Była to cena przejścia do tzw. gospodarki wolnorynkowej i gwałtownego spadku zamówień polskiej armii. Podczas gdy Lublin przez prywatyzację został pozbawiony przemysłu, państwowe WSK na przekór liberalnej propagandzie jednak przetrwało. Zakład zaczął przynosić zyski, zdobywał nowe zagraniczne rynki zbytu, poszerzał asortyment produkcji. Gdy w latach 90-tych na skutek bezmyślnej prywatyzacji i przejmowania produkcji towarów zagranicznych nastąpił upadek polskiej myśli technicznej, świdnickie WSK stworzyło nowy model śmigłowca – SW-4, którego produkcję rozpoczęto w roku 2004. Polskie wojsko jednak zainteresowane było jedynie wersją szkoleniową i łącznikową śmigłowca odrzucając jego wariant rozpoznawczo-obserwacyjny, przeciwpancerny oraz patrolowo-interwencyjny. Obecnie testowana jest jego wersja bezzałogowa. Jest to jeden z najbardziej zaawansowanych technologicznie śmigłowców na świecie. Ciągle też unowocześniono śmigłowiec „Sokół”, który zdobywał nowe rynki nawet w odległych zakątkach globu (jego odbiorcami były Czechy, Birma, Hiszpania, Korea Południowa, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Niemcy, Wietnam, Filipiny i Rosja). Wraz z poprawą sytuacji ekonomicznej zakładu następowało też zwiększenie zatrudnienia. WSK PZL Świdnik gwarantowało stabilną umowę o pracę, ze stosunkowo wysokim wynagrodzeniem z różnymi dodatkami. Sponsorowało też świdnicki sport. Dzięki fabryce Świdnik jako jedne z niewielu miasteczek wschodniej Polsce żyło i rozwijało się.

PiS a sprawa polska

Wszystko to w polskie rzeczywistości było zbyt piękne. W 2005 r. władzę przejęło Prawo i Sprawiedliwość. Dziś partia oskarżana o poglądy narodowe i socjalistyczne zarazem, a przy tym o religijny fanatyzm, miała wtedy całkiem inny PR. PiS do władzy szło z liberalnymi hasłami gospodarczymi, które realizować miało razem z PO, uważaną za jego naturalnego koalicjanta. Z koalicji nic nie wyszło, PiS jednak ze swoich liberalnych haseł nie zrezygnowało, zatrudniając do ich realizacji Zytę Gilowską, byłą ekonomiczną twarz PO. Wprowadzono de facto liniowy podatek dochodowy, z którego Jarosław Kaczyński próbuje teraz się po cichu wycofać. Zabierano się za prywatyzację, którą dość skutecznie torpedowała Liga Polskich Rodzin, późniejszy koalicjant partii Kaczyńskiego. Nie stało się tak jednak w przypadku PZL Mielec. W 2007 r. sprzedano 100% udziałów fabryki amerykańskiemu koncernowi Sikorsky Aircraft Corporation. Były premier, ponoć taki „narodowy socjalista” napomykający o repolonizacji banków, do dziś jest z tej transakcji dumny, co otwarcie potwierdził podczas swojej ostatniej wizyty w Mielcu. W porównaniu do innych tego typu transakcji prywatyzację PZL Mielec można jednak i tak uznać za udaną, gdyż inwestor raczył nie zamknąć fabryki. Uruchomił też ku radości Prezesa produkcję nowego produktu – śmigłowca S-70i Black Hawk. To, że na własnym podwórku zrobiono wtedy zagraniczną konkurencję świdnickim zakładom, które dotychczas były jedynymi w Polsce produkującymi śmigłowce ówczesnemu premierowi już nie przeszkadzało. Sprawą prywatyzacji Mielca zajmowała się prokuratora. Największą w Polsce fabrykę lotniczą sprzedano za 66 mln złotych, przy aprobacie działających tam związków zawodowych. Zaraz potem gwałtownie zdrożały jej wyroby zamawiane przez polskie państwo. W 2006 r. za 5 produkowanych w Mielcu samolotów M-28 budżet państwa zapłacił 136 mln zł (27,20 mln za sztukę). W ciągu dwóch lat, po sprzedaży firmy PZL Mielec, cena M-28 wzrosła dwukrotnie; z 27,20 do 52,92 mln i tyle Wojsko Polskie płaciło za te samoloty. Rząd premiera Donalda Tuska zamówił 12 maszyn, a potem tę liczbę zredukował do 8 sztuk. I cena za jeden samolot jeszcze bardziej wzrosła.

Nowe nie idzie

Obecnie trwa przetarg na 70 nowych śmigłowców dla polskiego wojska, którego wartość jest szacowana jest na 8 miliardów złotych. Jeśli wygra będący faworytem koncern Sikorsky, Amerykanie zrobią nieprawdopodobnie świetny biznes. Black Hawka preferują kręgi wojskowe, ze względu na jego rzekome sprawdzenie w boju. Na rzecz koncernu Sikorsky lobbuje środowisko min. Sikorskiego i prezydenta Komorowskiego. Do sprzedaży PZL Mielec amerykańskiemu przyczynił się związany z obydwoma politykami lobbysta Marek Matraszek i Hubert Królikowski – były asystent Matraszka i Komorowskiego, zatrudniony w Ministerstwie Gospodarki za rzadów PiS-u przez jego ówczesnego szefa Pawła Poncyliusza. Kontrowersje budzi również fakt, że w mieleckich zakładach pracuje płk rez. Ryszard Barański, który wcześniej kierował Oddziałem Techniki Lotniczej Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych Ministerstwa Obrony Narodowej. Oddział ten odpowiada właśnie za wybór maszyn dla wojska.


Jednocześnie Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Mieczysław Cieniuch i wiceminister obrony narodowej gen. Waldemar Skrzypczak opowiedzieli się przeciw starcie w przetargu śmigłowców już przez wojsko używanych. Skreślono przy tym typowo polską konstrukcję – Sokoła, śmigłowiec tani, będący nowszą konstrukcją od Black Hawka, ciągle modernizowany, sprawdzony w warunkach wojennych.

Na przykładzie stosunku do polskiego przemysłu obronnego widać jak pozorne są różnice między PO a Pis i jak bardzo niesłuszne jest przypisywanie Jarosławowi Kaczyńskiemu łatki narodowca czy lewicowca. Oprócz sprzedaży PZL Mielec za rządów PiS-u do państwowego Lotniczego Pogotowania Ratunkowego nie kupiono polskich śmigłowców, ale droższe francuskie Eurocoptery, które od razu zaczęły się psuć.

PO w kwestii polskiego przemysłu lotniczego idealnie szła szlakiem wyznaczonym przez PiS. Za rządów PO, w roku 2010 zakłady w Świdniku sprzedano włosko – brytyjskiemu koncernowi Agusta - Westland. Za rządów Platformy państwowej Agencji Rozwoju Przemysłu zajmującej się prywatyzacją świdnickiego WSK udało się uzyskać chociaż kilkukrotnie wyższą cenę niż w przypadku PZL Mielec. Zakłady w Świdniku sprzedano za ponad 300 mln zł. Dla Świdnika oznaczało to zwolnienia wbrew pakietowi socjalnemu, obcięcie różnych dodatków do pensji, nadgodziny, tak zwanych zagranicznych poganiaczy, czyli osoby zajmujące zawodowo się „poganianiem” polskich pracowników, zatrudnianie na umowy śmieciowe. Ostatnio koncern próbuje przeforsować pracę na zakładzie w niedzielę. Główna produkcja opiera się na podzespołach do produktów zachodnich fabryk AW i jej kontrahentów, których wytwarzanie często jest bardzo szkodliwe dla zdrowia. Koncern czerpie też z osiągnięć polskich inżynierów, planując rozwój programu produkcji bezzałogowej wersji śmigłowca SW-4, którym zainteresowana jest m.in. armia brytyjska. Tak kończy się historia jednego z największych sukcesów polskiej myśli technicznej w III RP.


Damian Zakrzewski – przewodnik w Państwowym Muzeum na Majdanku, doktorant historii na KUL, absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej i historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, członek redakcji portalu mysl24.pl i współpracownik kwartalnika Myśl.pl, publikował min. w „Newsweeku”, „Dzienniku Wschodnim” i lubelskiej edycji „Niedzieli”.

Tekst opublikowano w nr 29 (4/2013) kwartalnika "Myśl.pl".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.