poniedziałek, 30 grudnia 2013

Najsłynniejszy ekonomista, o którym Polakom nie wolno wiedzieć

Friedrich List
Jego teoria posłużyła Niemcom do dogonienia najbogatszych krajów świata w XIX w. i odbudowania gospodarek krajów zachodniej Europy po II wojnie światowej. Księgarnie uniwersyteckie w Korei Południowej i Japonii były pełne jego książek w czasie gdy kraje te stosowały jego teorię i rozwijały się w tempie 10-12 proc. rocznie.

Tymczasem na polski nie przetłumaczono do tej pory żadnej jego książki. Na wydziałach ekonomii polskich uniwersytetów nawet nie wspomina się o o jego istnieniu. Hasło polskiej wikipedii (21 lipca ktoś zaktualizował Wiki i napisał kilka zdań opisywany stan jest na dzień opublikowania artykułu. Pod informacją o ekonomiście widać datę modyfikacji: "Tę stronę ostatnio zmodyfikowano o 17:30, 21 lip 2013.") na jego temat składa się z jednego zdania, podczas gdy po niemiecku jest prawie tak długie jak cała książka, a angielska niewiele niemieckiej ustępuje.

Jak bogacili się Brytyjczycy

Robert Walpole
W szczególności ciekawy jest tutaj przykład Wielkiej Brytanii, znanego promotora wolnego handlu. Jak pisze prof. Ha Joon Chang z University of Cambridge w książce „Kicking Away The Ladder. Development Strategy in Historical Perpective" („Odkopując drabinę. Strategia rozwoju w historycznej perspektywie"), w 1721 r. premierem w tym kraju został Robert Walpole. W przemówieniu przed parlamentem oświadczył, że „nic tak nie rozwija dobrobytu państwa jak import surowców i eksport wysoko przetworzonych produktów". I postanowił rozpocząć w Wielkiej Brytanii budowę m.in. przemysłu wełnianego (odpowiednik dzisiejszych dziedzin high-tech), w którym prym na świecie wiedli wówczas producenci z terytorium dzisiejszej Belgii i Holandii.


Bogate kraje UE chcą, byśmy słono płacili im za nowoczesne technologie, choć same kopiowały je za darmo, gdy się bogaciły

Drastycznie podniesiono więc cła na importowane produkty i obniżono na surowce. Wprowadzono państwową kontrolę jakości eksportowanych towarów, by niesolidni przedsiębiorcy nie niszczyli budowanej właśnie renomy brytyjskich produktów. Politykę tę stosowano przez ponad 100 lat. Jeszcze w 1820 r. przeciętne cła w Wielkiej Brytanii wynosiły 45–55 proc. i należały do najwyższych na świecie.

sobota, 28 grudnia 2013

Polskie błędy

„Nawet gdyby Polska zachowała niepodległość, nigdy nie stałaby się bogatym i wpływowym krajem stosując wolny handel z krajami o bardziej rozwiniętych gospodarkach” - napisał niemiecki ekonomista Friedrich List w wydanej w 1841 r. książce „The National System of Political Economy” („Narodowy system ekonomii politycznej”).
Friedrich List urodził się w 1789 r. w Reutlingen (wówczas było to wolne, autonomiczne miasto), a zmarł w 1846 r. w Kufstein. Nie chciał pójść w ślady ojca, który był garbarzem i wybrał karierę w administracji ówczesnego księstwa Wirtembergii (obecnie część landu Badenia-Wirtembergia). W 1816 r. doszedł do stanowiska Dyrektora Finansowego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w rządzie Wirtembergii, a w 1817 r. (miał wówczas 28 lat) został mianowany profesorem administracji i polityki na Uniwersytecie Tubingen (mimo, iż nie miał wyższego wykształcenia).
W 1824 r. wyemigrował do USA, gdzie wydawał niemiecką gazetę „Readinger Adler” w mieście Reading w Pensylwanii. Tutaj także zetknął się z pracami jednego z ojców założycieli USA, Alexandra Hamiltona, który uważał, że amerykański przemysł powinien być chroniony cłami, dopóki nie będzie na tyle mocny, by konkurować z przemysłem krajów najbardziej rozwiniętych na świecie. Chodziło przed wszystkim o Wielką Brytanię. Mógł też na własne oczy obserwować jak dynamicznie rozwija się amerykański przemysł pod ochroną ceł (w 1820 r. średnia taryfa celna w USA wynosiła 35-45 proc. i była jedną z najwyższych na świecie).

niedziela, 8 grudnia 2013

Polska biedna na zawsze

Źródło: Uważam Rze fot. Dariusz Krupa
Jak politycy sprzedali naszą szansę na bogactwo

Polska nigdy nie będzie bogata – wynika z najnowszego raportu OECD „Looking to 2060. Long-term global growth prospects" („Patrząc na 2060 rok. Długoterminowe globalne perspektywy wzrostu"). A przynajmniej nie za życia tego pokolenia ani dwóch następnych. OECD szacuje, że PKB na obywatela w Polsce w latach 2011–2060 będzie rósł w tempie zaledwie 1,9 proc. rocznie. To oznacza, że za 50 lat będziemy krajem ciągle o ponad połowę biedniejszym niż USA. Tak biednym jak Rosja, Turcja czy Meksyk. Z zazdrością będziemy patrzeć na bogatszych od nas o jedną piątą Chińczyków.

Z raportu OECD wynika także, że żaden biedny kraj, który wszedł do Unii Europejskiej, przez najbliższe 50 lat nie dogoni najbogatszych. Jak to możliwe? Bogate kraje UE miały bezinteresownie pomóc nam się wzbogacić w imię pięknej idei zjednoczonej Europy. Przecież wiedzą, jak to zrobić, bo same się wzbogaciły. Teraz wystarczy pomóc nam wprowadzić tę samą politykę gospodarczą, którą stosowały u siebie. Problem polega na tym, że polityka forsowana przez UE wobec nowych członków unii jest dokładną odwrotnością tej, którą prowadziły obecne zamożne kraje UE, kiedy się bogaciły.

Wchodząc 1 maja 2004 r. do Unii Europejskiej, stworzyliśmy unię celną z najbardziej rozwiniętymi państwami, takimi jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Prowadzimy z nimi całkowicie wolny handel. Zaawansowane technologicznie produkty ich firm są bez żadnych obostrzeń sprzedawane u nas. Sęk w tym, że żaden duży, bogaty kraj na świecie nie zbudował zamożności w ten sposób (tzn. przy otwartych granicach).

Dlaczego Niemcy są tak bogaci?

Ludwig Erhard, jeden z ojców niemieckiego cudu gospodarczego

Źródło: Corbis/FotoChannels
Jak państwowy protekcjonizm i kartele zbudowały dobrobyt Berlina


Po wojnie w Niemczech nie było cudu gospodarczego. Kraj rozwijał się wówczas wolniej niż Bułgaria, Grecja, Hiszpania czy Portugalia i w podobnym tempie co Rumunia i Włochy. Swoje bogactwo Niemcy zawdzięczają dziesiątkom lat protekcjonizmu i działalności karteli.

Program dla każdego

Angus Madison w pracy „Contours of the World Economy 1–2030 AD: Essays in Macro-Economic History" (Kontury światowej gospodarki 1–2030 AD: Eseje o makroekonomicznej historii) podaje, że w latach 1950–1973 Niemcy rozwijały się w tempie 5 proc. rocznie, co było wynikiem niezłym, ale w żadnym wypadku niezasługującym na miano cudu gospodarczego. W rządzonej przez komunistów Bułgarii PKB rósł o 5,2 proc. rocznie, w opanowanej przez wojskową dyktaturę Grecji o 6,2 proc., a w Portugalii o 5,7 proc. Porównywalne z Niemcami osiągnięcia miała także Rumunia (4,8 proc. wzrostu) i Włochy (5 proc.). O cudzie gospodarczym można mówić w przypadku Japonii, której PKB rósł w tempie 8 proc. rocznie. Stawianie więc w tym samym rzędzie Niemców i Japończyków nie ma podstaw w faktach.

Skąd zatem się wziął mit cudu gospodarczego Niemiec? Otóż faktycznie były lata, w których PKB Niemiec rósł po 10 proc., ale tak imponujące tempo wzrostu wynikało z odbudowywania zniszczonego przez wojnę i celowe działania aliantów przemysłu (m. in. zlikwidowano 706 niemieckich zakładów przemysłowych w ramach planu odprzemysłowienia Niemiec, z którego później zrezygnowano). Wówczas można łatwo uzyskać wysokie tempo wzrostu PKB, ponieważ nie trzeba uczyć pracowników, wymyślać produktów, zdobywać rynków. Wszystko jest gotowe, wystarczy tylko odbudować z ruin fabrykę, produkować i sprzedawać. Zresztą widać to na długoterminowym wykresie niemieckiego PKB, gdzie do końca wojny mamy łagodny wzrost, potem ostry spadek, ostry wzrost i powrót do długoterminowego powolnego wzrostu.

Polska dla polskich firm

Źródło: Uważam Rze fot. d. krupa
Najszybciej bogacące się kraje świata nie chciały zagranicznych inwestycji
Zagraniczne inwestycje szkodzą, ponieważ utrudniają powstanie krajowych firm. Tę prawdę rozumieli politycy z prawie wszystkich bogatych dzisiaj krajów, takich jak na przykład USA, Finlandia czy Korea Południowa. Kiedy bowiem ich kraje były biedne, otwarcie dyskryminowali zagraniczne firmy. Postępowali więc dokładnie odwrotnie niż polscy politycy po 1989 r.

„Jesteśmy bardzo zadowoleni z wejścia na nasz rynek firmy Amazon. (...) To kamień milowy dla naszego dalszego wzrostu gospodarczego" – tak wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński skomentował ostatnio informację o planach otwarcia w Polsce centrum logistycznego przez amerykańskiego giganta handlu internetowego. To o tyle interesujące, że kiedy USA w XIX w. goniły bogatsze od siebie państwa (przede wszystkim Wielką Brytanię), to władze tego kraju robiły wszystko, by zagranicznych inwestycji było jak najmniej. I były w tym działaniu popierane przez większość Amerykanów.

Samuraje dobrobytu

Źródło: Uważam Rze fot. Dariusz Krupa

Jak Japończycy i Koreańczycy ograli Polaków

23 lata wystarczyły Japonii, by przekroczyć średni poziom zamożności krajów Europy Zachodniej. My przez 23 lata od upadku komunizmu nie byliśmy w stanie prześcignąć nawet niewiele od nas bogatszych Czechów. Nic dziwnego, skoro robiliśmy prawie wszystko dokładnie odwrotnie niż Japończycy. W efekcie PKB na osobę w Polsce to 21 tys. dol. A gdybyśmy poszli drogą Japonii, wynosiłby 35,6 tys. dol. Bylibyśmy w dwudziestce najbogatszych, dużych krajów świata, między Francją a Wielką Brytanią.
Nie tylko nie staliśmy się drugą Japonią, ale nawet nie zbliżyliśmy się do jej osiągnięć gospodarczych. Jak podaje brytyjski ekonomista Angus Maddison w pracy „Contours of the World Economy, 1–2030 AD" („Kontury gospodarki światowej, lata 1–2030), w 1950 r. PKB na obywatela (według parytetu siły nabywczej) wynosił w tym kraju 1921 dol. To było mniej, niż wówczas wypracowywał Meksyk (2365 dol.). W 1973 r. na Japończyka przypadało już 11 434 dol., co oznacza pięciokrotny wzrost (średnia dla Europy Zachodniej to wówczas 11 417 dol.).

sobota, 7 grudnia 2013

Bogactwo to przemysł

Źródło: Uważam Rze fot. Dariusz Krupa
Przez budowę przemysłu odbudowywano gospodarki takich krajów jak Niemcy, Francja czy Włochy po II wojnie światowej. Tymczasem reformy z początku lat 90. zniszczyły w Polsce i innych krajach byłego bloku wschodniego znaczną część zakładów przemysłowych. Przemysł to kręgosłup gospodarki zamożnego państwa: bez niego nie ma nowoczesnego rolnictwa i dochodowych, opartych na wiedzy usług, czyli nie ma bogactwa i pracy. Dlatego Korea Południowa, która ma prawie o połowę większy udział przemysłu w PKB niż Polska, ma także poziom życia taki jak przeciętnie w Unii Europejskiej i najniższy na świecie odsetek bezrobotnych. Gdybyśmy skopiowali model koreański, to pracę w Polsce miałoby o 3 mln osób więcej niż obecnie.

piątek, 6 grudnia 2013

Autorewolucja

Źródło: Corbis/Sygma fot. JP Laffont

Toyota, przez lata jedna z najbardziej zyskownych firm świata, nie istniałaby dzisiaj, gdyby Japończycy zdali się na wolny rynek. Podobnie nie byłoby większości pozostałych japońskich i koreańskich koncernów motoryzacyjnych, takich jak Nissan, Hundai czy Kia. Politycy z Azji – w przeciwieństwie do polskich – zrozumieli jednak, że do walki z zachodnimi koncernami, które mają dziesiątki lat doświadczenia w branży, know-how i miliardy dolarów na kontach, krajowe firmy potrzebują silnej i sprytnej pomocy państwa.

Fałszywa teoria konkurencji

Japonia i Korea Południowa to jedyne kraje, którym po II wojnie światowej się udało stworzyć przemysł samochodowy z sukcesem konkurujący ze „starymi" motoryzacyjnymi potęgami: Niemcami, Francją czy USA. Ale zanim
doszły do tego, jak to zrobić, oba kraje popełniły wiele błędów. Jak pisze David Landes w książce „Bogactwo i nędza narodów", Japończycy najpierw otworzyli swój rynek. I już w 1925 r. w Jokohamie powstała montownia Forda, a w 1927 r. w Osace – General
Motors. W efekcie ponad 95 proc. samochodów zarejestrowanych w Japonii w latach 1926–1935 pochodziło z importu lub z amerykańskich montowni. Japoński przemysł motoryzacyjny praktycznie nie istniał. Nie był w stanie konkurować ze światowymi potęgami, bo japońskie auto kosztowało ok. 50 proc. więcej niż amerykańskie.

Murzyni Europy

Polacy konkurują w kategorii, kto lepiej przykręci śrubkę – oświadczył ostatnio członek Rady Polityki Pieniężnej i były wicepremier Jerzy Hausner. Jego zdaniem Polska jest krajem o niskim zaawansowaniu technologicznym, a firmy zagraniczne, które odpowiadają za większość eksportu Polski, są zainteresowane tylko akceptującymi niską płacę i nieposiadającymi zbyt wysokich kwalifikacji pracownikami z naszego kraju. Nic w tym dziwnego. Krajowa polityka gospodarcza prowadzona od 1989 r., która doprowadziła do takiej sytuacji, ma swoje źródło w teoriach ekonomicznych używanych w XIX w. do uzasadnienia utrzymywania w biedzie kolonii.
Oparcie rozwoju gospodarczego na inwestycjach zagranicznych ma swoje źródło w klasycznej teorii ekonomii, której integralną częścią jest teoria wolnego handlu Davida Ricardo z 1817 r. (uczy się jej każdego studenta ekonomii w Polsce). W jej myśl każdy kraj powinien specjalizować się w tym, w czym ma tzw. przewagę komparatywną i całkowicie otworzyć się na wolny handel. Problem polega na tym, że teoria Ricardo została wymyślona w 1817 r., gdy kończyła się pierwsza rewolucja przemysłowa (trwała od 1760 r. do lat 1820–1840) i nie wiadomo było, czy postęp technologiczny nie skończy się na maszynie parowej. I dlatego Ricardo w swojej teorii zakłada, że technologia się nie zmienia.
Większość wynalazków, które najbardziej zmieniły świat, w tym te najważniejsze, powstały po jego śmierci (zmarł w 1823 r.). Naukowiec nie przewidział, że różnice między krajami rozwiniętymi i rozwijającymi się będą tak duże, a technologie umożliwiające wzrost produktywności, a zatem bogacenie się, tak skomplikowane i wymagające tak wielu nakładów inwestycyjnych, że przy otwartych granicach i bez ochrony celnej raczkującego przemysłu kraje biedne nie będą w stanie dogonić bogatych.

sobota, 12 października 2013

Kraksa polskiego pochodu gospodarczego



Tuż przed wojną Melchior Wańkowicz ukończył książkę „Sztafeta”. Opisał w niej osiągnięcia gospodarcze Polski międzywojennej, nawiązując do wcześniejszych sukcesów polityki gospodarczej Tyzenhausa, Staszica i Druckiego-Lubeckiego. Paradoksalnie, ta polska sztafeta gospodarcza była mimo wszystko kontynuowana w okresie komunizmu przez polskich ludzi przemysłu. Urwała się natomiast w momencie powstania formalnie niepodległej Polski. W takich czasach warto wrócić do lektury „Sztafety” i podjąć tematy z nią związane.

 

Być albo nie być


Państwo i jego władze są po to, aby zapewnić obywatelom maksimum szeroko rozumianego dobrobytu w zakresie, w którym sami nie potrafią tego zrealizować. Fundamentem dobrobytu jest gospodarka. Jeżeli władze nie chcą się przyczyniać do jej rozwoju, powstaje pytanie – po co są one wybierane?
Gospodarka rynkowa to dziś system ogólnie uznany i realizowany. Jednak same mechanizmy rynkowe nie wystarczają, by osiągnąć pełnię możliwości. Co więcej, pozbawione odpowiednich regulacji, okazały się groźne (monopolizacja, kryzysy). Wiodące państwa europejskie stosowały politykę gospodarczą od początków epoki nowożytnej. Stosują ją do dzisiaj, często za fasadą liberalizmu gospodarczego.
Jeżeli władze traktują serio slogany skrajnego liberalizmu i rezygnują z prowadzenia polityki gospodarczej, w praktyce oddają gospodarkę kraju obcemu kapitałowi, realizując cudze interesy. Co więcej, czynią ją wręcz przedmiotem polityki gospodarczej innych państw, zwłaszcza jeżeli wyprzedają banki, które są takiej polityki najlepszym narzędziem.
Władze takie są grupą ludzi realizujących własne interesy poprzez wysokie uposażenia i korupcję, która staje się formą realizowania obcej polityki gospodarczej. Zatem realizują one jednocześnie swoje i cudze interesy kosztem interesów społeczeństwa, które je wybiera. Przekształcają tym samym demokrację w farsę.

Neoliberalizm – lekiem na całe zło?


Poprzednio zwróciłem uwagę na fakt, iż pewne neoliberalne „reformy strukturalne”, czy też rozwiązania legislacyjne, wcale nie są zalecane w celu „zwiększenia zasilania” rynku, do czego oryginalnie powinna dążyć ekonomia neoklasyczna. Ich przyjęcie może służyć bardzo konkretnym interesom, dlatego zawsze przy ich ocenie zalecana jest dalekowzroczność. Sztandarowym przykładem jest polityka deregulacji, która pozwoliła prywatnym firmom oraz inwestorom rozszerzenie swoich działań na obszar tzw. służby publicznej. Zjawisko to określa się mianem „rent seeking” – „pogoń za zyskiem”.

Odnosząc się do powyższego zjawiska neoliberałowie tłumaczą, że: „usługi publiczne rządu są nieefektywne, słabej jakości i obarczone wysokimi kosztami. Dlatego działaniem jak najbardziej właściwym jest przeniesienie tych usług do sektora prywatnego, aby były bardziej efektywne”.
Owszem, wprowadźmy globalnych akcjonariuszy do szpitali, wówczas ich dyrektorzy będą zobowiązani do wypracowania zysku. Jak szpital może osiągnąć zysk? Jak każda inna firma: minimalizując koszty (w tym przypadku koszty leczenia) i maksymalizując dochody (leczyć tylko te choroby, które są dobrze wyceniane przez NFZ). A z drugiej strony, jakże komfortowa jest sytuacja inwestorów – państwo gwarantuje sprzedaż ich usług. Zysk jest gwarantowany! Dalej, całkowicie sprywatyzujmy straż pożarną, policję, szkoły… Inwestorzy zagraniczni tylko czekają  na taką gratkę. W obszarze usług publicznych zbyt jest pewny. Płatnik też pewny – budżet państwa. A wielkość wypracowanego zysku właściwie zależy głównie od skali wprowadzanych oszczędności. Owszem, można zaoszczędzić poprawiając organizację danej instytucji. Jednak tylko do pewnego stopnia, potem oszczędności odbijają się na poziomie świadczenia usług. A wypracowany zysk wypływa z kraju do globalnych akcjonariuszy… Czyli opieka zdrowotna coraz gorsza i kraj coraz biedniejszy.

Raport o współczesnym kryzysie ekonomicznym w Polsce: początek historii kryzysu

Chcąc zrozumieć przeobrażenia ekonomiczne w Polsce (a także w pozostałych krajach postkomunistycznych), nie wystarczy wyzwolić się z płytkich schematów ekonomii neoliberalnej. Trzeba ponadto sięgnąć do historii gospodarczej.

Ekonomia neoliberalna całkowicie – wręcz demonstracyjnie - zerwała z analizą rzeczywistych procesów społeczno-ekonomicznych pod wątpliwym hasłem uniwersalizmu. Innymi słowy, nie daje ona żadnej szansy przejścia od arbitralnych twierdzeń teoretycznych do argumentacji opartej na znajomości faktów historycznych. W ten sposób powstała przepaść między dominującą ekonomią a historią gospodarczą, która „ujawnia” fakty i zdarzenia kwestionujące rzekomo naukowe twierdzenia doktryny neoliberalnej.

Jednym z takich faktów jest ten, że przeobrażenia ekonomiczne w Polsce zostały zaprogramowane i wcielone w życie z zewnątrz, nie tylko bez poszanowania interesów społecznych i ekonomicznych polskiego społeczeństwa, lecz wręcz przeciwko tym interesom. W proces zmian, obejmujących początkowo strukturę władzy politycznej oraz demontaż dotychczasowych organizacji gospodarczych, a następnie wprowadzenie liberalnych rozwiązań do gospodarki socjalistycznej (sic!), zaangażowane były wpływowe ośrodki polityczne, intelektualne, finansowe i wywiadowcze Stanów Zjednoczonych. Fakt ten jest ogólnie znany, natomiast niezwykle skromnie prezentuje się jego dokumentacja, a także analiza.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Ocalić wolność przed liberalizmem!

Takimi mniej więcej słowami prowokuje Ruch Narodowy w swojej deklaracji ideowej. Na pewno jest to spory orzech do zgryzienia dla liberałów gospodarczych, aczkolwiek punkty drugi („Tożsamość rodziny”) ósmy („Wolność gospodarowania”), jak i obrona złotówki jako gwaranta stabilności ekonomicznej, powinny rozwiać ich wątpliwości. Ruch Narodowy chce być pro-przedsiębiorczy i chce chronić wolności, autonomii rodziny.

Sam nawoływałem w jednym z artykułów „wyrzućmy wolność do śmietnika!”, chcąc w ten sposób wykazać, że słowo to bardziej przeszkadza w walce politycznej niż pomaga, w dodatku jest obciążone negatywnymi znaczeniami. Dzisiaj sformułowałbym to inaczej i trochę mniej ostro, mianowicie „wyrzućmy liberalizm do śmietnika!”.

Röpke pisał, że liberalizm operuje na trzech poziomach: filozoficznym, politycznym i ekonomicznym. Jak i reszta ordoliberałów pokazywał on, że pierwszy przynosi w zasadzie same szkody (atomizacja, absolutyzacja nauki, kolektywu czy praw historii, niezrozumienie dla koordynacyjnego działania gospodarki rynkowej), drugi łatwo przeradza się bez „hamulców” w demokrację masową (która niosła w historii ze sobą zagrożenie ideologiami kolektywistycznymi, jako odpowiadającymi „psychice mas”), ale miała także swoje odbicie w ekonomii, jakim był tak wielokrotnie krytykowany handel intymnością i prywatnością: Kliniki aborcyjne, prostytucja, antykoncepcja, środki wczesnoporonne. Czy handel nimi też powinien być dozwolony?

poniedziałek, 25 lutego 2013

Neoliberalizm a kryzys w strefie euro; geopolityczne przyczyny i skutki kryzysu - część II

Podmiotami najsilniejszymi są korporacje transnarodowe kontrolujące trzy czwarte światowego rynku towarowego. W handlu światowym aż 40% przypada na powiązania wewnątrz 500 największych korporacji

  1. Kryzys finansowy w warunkach globalizacji
Dopóki doktryna neoliberalizmu decydowała o polityce gospodarczej w Wielkiej Brytanii (thatcheryzm), a następnie w Stanach Zjednoczonych (reaganomika), co miało miejsce w ostatnim dwudziestoleciu poprzedniego wieku, kryzys w gospodarce światowej nie był tak groźny, jak współcześnie gdy doktrynie tej podporządkowana jest polityka gospodarcza bez mała całego świata (może poza Chinami i kilkoma innymi państwami). Efektem tego podporządkowania jest – z jednej strony znaczne zmniejszenie bądź w ogóle likwidacja regulacyjnych funkcji państwa, z drugiej zaś – brak takich funkcji pełnionych przez instytucje międzynarodowe bądź ponadnarodowe.[1]
Zdaniem zwolenników neoliberalizmu likwidacja regulacyjnych funkcji państwa służy poprawie efektywności gospodarowania, poprzez zastąpienie rynków narodowych – rynkiem globalnym. Wg nich korzystają na tym wszyscy; kraje duże i małe, przedsiębiorstwa wielkie i drobne. Zwiększa się bowiem skala działalności gospodarczej, maleją jednostkowe koszty produkcji, marketingu, reklamy. Globalizacja, w takim ujęciu, oznacza niczym nieograniczony dostęp do rynków narodowych dla wszystkich zainteresowanych podmiotów gospodarczych bez względu na kraj i region gospodarczy z którego pochodzą. Jest ona więc niczym innym, jak procesem tworzenia zliberalizowanego rynku towarów, usług i czynników produkcji w skali świata jako całości.

Neoliberalizm a kryzys w strefie euro; geopolityczne przyczyny i skutki kryzysu - część I

Między ideologią liberalizmu i neoliberalizmu istnieje więc zasadnicza rozbieżność. Liberałowie uważają bowiem, że nierównowadze w gospodarce przeciwdziałać powinno państwo, neoliberałowie – że nie istnieje taka potrzeba...
Liberalizm a neoliberalizm


Twórcy liberalizmu, w tym zwłaszcza Adam Smith i Dawid Ricardo, wypowiadali się wprawdzie za tzw. swobodą naturalną w gospodarce ale jednocześnie ostrzegali przed wykorzystywaniem tej swobody przez najsilniejsze jednostki przeciwko pozostałym; wtedy dopuszczali interwencję państwa w obronie interesów społeczeństwa.
Twórcy neoliberalizmu Friedrich Hayek i Milton Friedman byli innego zdania, uważając, że nie istnieje uzasadnienie dla jakiejkolwiek interwencji państwa, także we wskazanym przez A. Smitha i D. Ricardo przypadku. Zdaniem Hayeka i Friedmana zdolność rynku do samoregulacji dotyczy bowiem nie tylko skali mikro- lecz także makroekonomicznej. Interwencjonizm państwa może więc tylko pogorszyć sytuację doprowadzając do zaburzeń na rynku. Instytucje państwowe i ich urzędnicy są bowiem niekompetentni do pełnienia funkcji regulacyjnej, zamiast poprawiania sytuacji w gospodarce, zwłaszcza jej zrównoważenia, doprowadzają zwykle do jej pogorszenia. Równowagę zapewni sam rynek także w skali gospodarki jako całości.